Page 133 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 133
roił się od ludzi. W domach wokół placu znalazł siedzibę Wydział Ewidencji Lud-
ności, który zapewniał miejsca pracy. Tu znajdowała się również gettowa poczta,
a na rogu – wielka apteka. Tutaj był też bank getta i „miejsce zakupów”, gdzie
Żydzi mogli dobrowolnie zastawiać swoje płaszcze czy wartościowe przedmioty,
za które wypłacano im odpowiednią sumę gettowych pieniędzy – nowiusieńkich
3
banknotów zwanych „rumkami ”.
Również na placu Kościelnym ruch był wielki z powodu znajdującej się tu
bramy. Przy bramie od strony miasta stał niemiecki żandarm, a w jej wnętrzu
– żydowski policjant. Można było nią przejść do drugiej, mniejszej części getta,
mijając miejską ulicę Zgierską.
Po drugiej stronie placu Kościelnego zaczynały się główne ulice getta. Były
brukowane i zaopatrzone w tory tramwajowe, które teraz bezużytecznie błyszczały
pomiędzy kamieniami. Wzdłuż ulic ciągnęły się szerokie chodniki wyłożone płytami.
Stały tu murowane domy, które wciąż jeszcze miały przedwojenne szyldy nad
sklepami, gdzie teraz po prostu mieszkano. Tu i ówdzie na tych głównych ulicach
pracowała już jakaś fabryka, mieściły się również urzędy i biura, a także przychod-
nia dentystyczna oraz kilka innych przychodni. Tu, na tych ulicach, roili się mali
i więksi handlarze, którzy od wczesnego ranka do nocy zachwalali swoje towary.
Nieco dalej od Bałuckiego Rynku i placu Kościelnego główne ulice zwężały
się, krzyżując z niezliczonymi, bocznymi uliczkami. Na tych właśnie uliczkach nie
było już bruku, a jeśli nawet był, to składał się z niekształtnych kocich łbów. Na
tutejszych wąskich chodnikach mogło się minąć zaledwie dwóch ludzi. Tutejsze
domy rzadko były murowane. Zbudowane z drewna, stare i zagrzybione, stały
zwykle jeden za drugim, ściśnięte jakby podtrzymywały się nawzajem, aby się
nie rozpaść. Szczyciły się krzywymi dachami i wymieniały zapachami z niskich
kominów. Kolor starych domków był ten sam – dominowały zieleń pleśni oraz
brązowa szarość tu i owdzie pokryta czarnymi plamami zgnilizny. Pojedyncze
kamienne schody prowadzące do wnętrza chałup również nie były równe, lecz
wyszczerbione, wytarte przez buty, które stąpały po nich od wielu lat. Krzywe,
skośne okiennice wisiały niemal na jednym włosku. Gdzieniegdzie zdarzały się
okna bez okiennic, i tylko ślad zawiasów na zewnątrz był znakiem, że z okiennicami
stało się coś może dawno temu, a może zaledwie wczoraj. A same okna były małe
i podzielone na kwarty. Tu i ówdzie brakowało kawałka szyby – zastępowała ją
jakaś brudna szmata. To tylko wzmacniało podobieństwo domków do na w pół
oślepłych, zgarbionych starców.
Te właśnie boczne uliczki getta przypominały ubogie, małe żydowskie sztetle,
pozbawione jednak były ich uroku i nastrojowości. W małych, ubogich miasteczkach
3 8 lipca 1940 r. wprowadzona została przez Rumkowskiego nowa waluta – kwity markowe, które
stały się jedynym ważnym środkiem płatniczym w getcie. Nazywane były żartobliwie rumkami, rza-
dziej chaimkami (od nazwiska i imienia Prezesa). 131