Page 134 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 134

ponad spleśniałymi dachami unosiła się świeżość jasnego nieba i czyste powie-
               trze napływające z pobliskich pól i lasów. Tam nierzadko wokół pleśniejących
               ludzkich siedzib wschodziło zielone życie drzew i kwiatów, polnego kwiecia. Tutaj,
               na uliczkach bałuckiego getta, nie rosło ani jedno drzewo. Czasem tylko można
               było zobaczyć uparte, pojedyncze źdźbła trawy, które pragnęły przebić się przez
               krzywe kamienie bruku albo zazielenić się na pleśni pod drewnianymi ścianami
               obok wytartych schodków.
                  Podwórka przed domkami były małe, piaszczyste i zakurzone. Pośrodku stała
               zazwyczaj pompa, którą wprawiało się w ruch albo naciskając tłok, albo kręcąc
               korbą. W kącie podwórka znajdowały się pobielone wapnem klozety z wejściami
               pomalowanymi dla dekoracji na czarno. Obok mieściły się cuchnące śmietniki
                                     4
               – raj dla myszy i szczurów .
                  Drewniane płoty, które odgradzały jedno podwórko od drugiego, zaraz na
               początku istnienia getta zostały rozebrane i posłużyły kilku szczęściarzom do
               ogrzania mieszkania lub ugotowania garnka strawy. Dzięki temu na tyłach domków
               powoli powstało jedno wielkie podwórze – długie i przestronne, całkiem wygodne
               dla mieszkańców tych uliczek, ponieważ wiele pomp nie działało, więc łatwiej
               było nosić wodę od sąsiadów. A przede wszystkim na tym wielkim podwórzu
               można było spędzać długie wieczory w czasie godziny szpery – zwłaszcza teraz,
               gdy lato rozpaliło się gorącymi dniami i rześkimi, łagodnymi nocami. Tutaj można
               było pospacerować, zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. Tutaj modlono
               się i studiowano. Tu przekazywano sobie nowiny i plotki, spekulowano i liczono,
               kiedy na Niemca przyjdzie kryska. Tu przekazywano sobie przepisy na nowe
               dania: co można przygotować z erzac-kawy, jak zrobić kompot z rzodkwi, zupę
               z zielonej pietruszki i kotlety z liści buraka. Tutaj od samego rana do późnej nocy
               roiło się od dzieci, które grały w strulki, piłkę, bawiły się w gettowych policjantów,
               w wojnę, i stąd – z tego długiego, wielkiego podwórza na tyłach domów – można
               było wodzić wzrokiem za chmurami, które przepływały wysoko ponad głowami,
               obserwować ptaki, które przelatywały, ciągnąc z miasta ku polom, znad pól ku
               miastu – i zawsze były wolne.
                  Później getto jeszcze bardziej zaczęło przypominać prawdziwe miasto, ponie-
               waż dołączono do niego przedmieście. Nazywało się Marysin  i składało z ostat-
                                                                 5
               nich skrawków miasta Łodzi. Przed Marysinem było getto, z boku – żydowski




               4    Przedwojenne Bałuty i Stare Miasto nie były skanalizowane, ubikacje znajdowały się na podwór-
                  kach i służyły wszystkim mieszkańcom kamienicy, tylko w nielicznych mieszkaniach były łazienki
                  i toalety.
               5    Marysin – podłódzka wieś granicząca z Bałutami, znaczna jej część znalazła się w obrębie getta,
                  było tam wiele ogrodów i sadów, dla mieszkańców getta Marysin był symbolem dobrobytu. Urzą-
         132      dzono tam kolonie i domy wypoczynkowe głównie dla dygnitarzy getta.
   129   130   131   132   133   134   135   136   137   138   139