Page 135 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 135

cmentarz, a z pozostałych stron pola przedzielone słupami podtrzymującymi
                  drut kolczasty. Na środku tego trawiastego dywanu druty kolczaste wyglądały
                  przyjemnie, jakby odgradzały jedno pastwisko od drugiego. Nawet zielone mun-
                  dury, poruszające się pomiędzy słupami, wyglądały jak ruchome kawałki pola,
                  a karabiny ponad nimi – jak obcięte, brązowe gałązki, zwłaszcza gdy patrzyło
                  się na nie z bardzo daleka.
                     Domy na Marysinie również były drewniane, ale nie były podobne do krzywych,
                  starych chałupek na Bałutach. Wyglądały raczej jak solidne dacze. Nie stały
                  jeden obok drugiego – lecz osobno, otoczone ogródkami czy kawałkami pola.
                  Nie brakowało tu kwiatów pielęgnowanych na klombach czy po prostu kwiatów
                  polnych. Tu i ówdzie pomiędzy domkami pojawiał się „lasek” składający się
                  z kilku choinek. Powietrze było przyjemne – i ten, kto raz się tutaj wybrał, mógł
                  myśleć, że getto ze swoim smrodem i chaosem leży o tysiące mil albo że jest
                  po prostu koszmarnym snem.
                     Gdy tylko Marysin został dołączony do getta, prezes Rumkowski udał się
                  tam na spacer. Przybył sam w swojej dorożce. Domy, dopiero co opuszczone
                  przez Polaków, spoglądały na niego lśniącymi, nagimi oknami – zapraszając do
                  środka, wciąż jeszcze pełne ciepła i życia. Przeszedł się między nimi, zaglądając
                  do ogródków, zerwał gałązkę bzu z przywiędłym już kwieciem. Bez przypomniał
                  mu o ogrodzie przy jego domu sierot w Helenówku – i to wspomnienie wywołało
                  skurcz serca. Wiedział, że kojąca cisza niebawem zostanie zakłócona gwarem
                  getta, że płoty szybko zostaną rozebrane, grządki zdeptane, a śmieci i brud
                  będą się walać pod nogami.
                     Miał wówczas wielką wizję: Marysin będzie rajem dla dzieci, dla sierot. Tutaj
                  je wyprowadzi. Tutaj wzniesie dla nich szkoły, szpitale. Tutaj będą żyć i rosnąć.
                  Ponieważ właśnie tu, w tej ciszy, która przypominała ciszę ogrodu w Helenówku,
                  Prezesa dopadła tęsknota za dziećmi. Tak, czasami wydawało mu się, że prze-
                  wodzenie ludowi przyjdzie mu równie łatwo jak kierowanie domem dziecka. Jakże
                  się mylił! Tylko dzieci potrafią być wdzięczne za to, co się dla nich robi. Jedynie
                  dzieci są szczere i uczciwe – a dorośli są fałszywi, źli i nieustannie domagają
                  się wdzięczności. Dlatego on, Chaim Rumkowski, tutaj, na Marysinie, urządzi
                  sobie azyl, gdzie będzie mógł uciec przed tłumem dorosłych. Ta kolonia będzie
                  jego klejnotem i pocieszeniem.
                     Gdy tylko ten genialny plan przyszedł mu do głowy, zapragnął natychmiast
                  go zrealizować. Kazał wieźć się z powrotem do getta, po czym wezwał na kolację
                  swojego wiernego doradcę, zagorzałego syjonistę, przebiegłego, małego Zyber-
                  ta, którego w gruncie rzeczy nie znosił – jednak na jego przenikliwym umyśle
                  dobrze było wypróbować każdy nowy pomysł – zwłaszcza gdy było mało czasu.
                  I Zybertowi ten pomysł się spodobał, a nawet go zachwycił. Podczas kolacji plan
                  rozrósł się jeszcze bardziej i stał się jeszcze piękniejszy niż na początku.
                     A ponieważ Chaim Rumkowski nie był człowiekiem cierpliwym, jego plany
                  nieustannie domagały się jak najszybszej realizacji. Skoro więc przebiegły Zybert,   133
   130   131   132   133   134   135   136   137   138   139   140