Page 96 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 96
Tamtego szabatowego wieczoru w piwnicy Iciego Meira panował wielki ruch.
Nastał już ranek, a im bliżej godziny zbliżały się do południa, tym bardziej tumult
ów narastał. Nie był to już normalny szabat z rozkoszną ciszą, jaka zwykle panuje
w taki dzień zarówno na zewnątrz, na ulicy, jak i w środku – w suterenie. W tej
chwili nikogo nie obchodziło, co dzieje się na ulicy, ponieważ w piwnicy aż się ko-
tłowało. Dzisiaj Icie Meir nie tylko nie mógł wyciągnąć się po obiedzie na swoim
łóżku z „Folks-Cajtung” w ręku, ale nie mógł się też zdrzemnąć. Biegał od rana
w poszukiwaniu jakiegoś porządnego ubrania. Nie byłoby to takie trudne, ponieważ
wszyscy z podwórka – chłopcy od rzeźnika i sprzedawcy koni – posiadają eleganckie
fraki. Nawet włamywacz Kulawy Król ma – jak sam mówi – „wieczorowy garnitur”.
Problem polegał jednak na tym, że Icie Meir był średniego wzrostu, a nawet bardziej
niskiego niż średniego, a chłopcy z ferajny to nie ułomki. Na szczęście Josiemu
przyszło do głowy, aby skoczyć do mistrza tańca „Cynusia”, który był mniej więcej
takiego wzrostu jak Icie Meir, a może nawet nieco niższy – i pożyczyć od niego
garnitur, w którym człowiek ów udziela lekcji, a także jego cylinder.
Garnitur „Cynusia” – czarny, lśniący i wytarty – nijak się miał do eleganckich
fraków, jakie nosili chłopcy z ferajny, gdy szli na swoje „wesela”, jednak Icie Meir już
od dawna wiedział, że jak się nie ma, co się lubi – to się lubi, co się ma. Josi przy-
biegł z garniturem „Cynusia” oraz z jego sztywnym cylindrem – więc teraz, w tym
momencie, Icie Meir, podniecony i niewyspany, zajęty był przymierzaniem odrobinę
przyciasnych spodni „Cynusia”. Nie bacząc na to, że są przyciasne, można by uznać,
że pasują, gdyby nie fakt, że guzik z przodu za nic w świecie nie chciał dosięgnąć
dziurki. Gdy Icie Meir wypuścił powietrze i wciągnął swój luźny, „kartoflany” brzuch,
poczuł, jak żelazna obręcz zaciska się wokół jego żołądka – a wówczas pojawiły się
dwie możliwości: albo ta obręcz go udusi, albo guzik się urwie, a on straci spodnie.
Icie Meir rozejrzał się bezradnie po suterenie, patrząc, czy ktoś obserwuje
jego wysiłki z zamiarem udzielenia mu rady. Jednak wszyscy byli zajęci sobą,
a on, bezradny ojciec, nie obchodził nikogo ani na jotę.
Motl, najstarszy z nieżonatych synów, stał na wpół rozebrany z ręcznikiem zawiązanym
wokół szyi i golił się przed lustrem wiszącym nad ławką. Icie Meir widział w lusterku
połowę namydlonego policzka syna, połowę jego wykrzywionych ust i jedno wybałuszone
oko patrzące wprost na niego. Jednak Icie Meir nie miał pojęcia, czy Motl dostrzega oj-
cowskie mocowanie się ze spodniami, ale udaje, że nie widzi, czy też jest tak zajęty pra-
cą, że zupełnie zapomniał o ojcu, który męczy się w tej chwili z przyciasnym ubraniem.
Z kolei beztroski Josi stał na zewnątrz, na klatce schodowej, i czyścił swoje
lakierowane buty. Iść na wesele to dla niego jedna z największych przyjemności.
Podśpiewywał przy tym swoją ulubioną piosenkę Hawa nagila , a gdy już skończyły
25
25 Hawa nagila – ludowa pieśń żydowska śpiewana w czasie rozmaitych uroczystości, m.in. z oka-
zji ślubu i bar micwy; jedna z pierwszych ludowych pieśni w języku hebrajskim, która upowszech-
94 niła się w gronie syjonistów.