Page 76 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 76
– A cóż to, moi panowie, macie puste talerze? – Mówiąc to, usiadła na krześle,
które zwolnił pan Rozenberg, i zaczęła podawać różne smakołyki stojące na stole.
Młodzi mężczyźni posłusznie przystąpili do jedzenia. Tort, który im podała, miał
tak wykwintny smak, że zarówno Gutman, jak i Lewin bez protestu pozwolili jej
dokładać i dokładać, aż ich talerze były pełne po brzegi. Uczyniwszy to, Matylda nie
od razu odeszła. Gutman zauważył, że jej pulchna dłoń sięga po rulonik papieru.
Rozwinęła go i przyjrzała się rysunkowi: – Dobrze ją pan uchwycił – uśmiechnęła
się. – Ona nie jest… Ona nie jest żadną pięknością, ale twarz jest pełna wyrazu,
a po drugie – dodała z pewnością matczynego autorytetu – jest w wieku, w któ-
rym w jednym ciele spotykają się kobieta i dziecko. Jej trzeba… Myślę, że znowu
Dziunia jest w innym typie… Ja… – zaplątała się. Tym, co rzeczywiście chciała mu
powiedzieć i po co tak naprawdę przysiadła się do nich, było to, że w tym czasie,
kiedy redaktor Mazur wychwalał Gutmana i wynosił go pod niebiosa, o tu, przy tym
samym stole, w tym czasie, kiedy tych dwóch młodych ludzi było tak sobą zajętych,
iż nic wokół siebie nie widzieli ani nie słyszeli, właśnie wtedy przyszło jej do głowy,
że dobrze byłoby mieć portret Samuela wiszący w domu. Ale ten pomysł wprawił ją
w zakłopotanie. Nie mogła sobie wyobrazić męża pozującego, spokojnie siedzącego
naprzeciw malarskiej sztalugi. Chciała więc zapytać Gutmana jak można namówić
Samuela i w ogóle w jaki sposób odbywa się malowanie tak żywego, ruchliwego
człowieka, jakim jest jej mąż.
Gutman zwrócił się do niej, a jednocześnie przyłożył dłoń do kołnierza, aby
sprawdzić, czy wystrzępienie koszuli jest dobrze ukryte.
– To nie jest szkic pani córki – usiłował przezwyciężyć zmieszanie, które
odczuwał w jej obecności. – Są dojrzałe kobiety, które mają takie rysy.
Słuchała go tylko jednym uchem. Myślała o czym innym.
– Niech mi pan powie, panie Gutman – jej głos stał się niepewny i drżący –
czy wierzy pan, że malarz może wydobyć… ukrytą naturę człowieka?
Gutman od razu zapanował nad sobą.
– To jest cel portrecisty, madame… Ale tylko nielicznym się to udaje. Do tego
muszą być spełnione trzy warunki: potrzeba malarza, który będzie umiał przedrzeć
się wzrokiem poprzez twarz modela, a ten otworzy się i pozwoli zajrzeć głębiej…
No i potrzebny jest jeszcze oglądający obraz, odbiorca, który zrozumie, co widzi.
Matylda zaśmiała się nerwowo. Gutman, który odczuwał szczególną symbo-
likę faktu, że po jednej stronie ma przy sobie Lewina, a po drugiej Matyldę, był
teraz gotów na rozmowę, która przełamie wszelkie zamknięte warstwy i sięgnie
do samych korzeni duszy.
– Są dojrzałe kobiety – zauważył, spoglądając na szkic w ręku Matyldy
– dojrzałe w sensie biologicznej dojrzałości, ale ich natura wewnętrzna do-
piero pączkuje, pozostaje jeszcze nieobudzona, nieotwarta w pełni. Czasa-
mi umierają w takim stanie – wiecznie dziewicze w swym życiu uczuciowym,
a jednocześnie posiwiałe babcie swoich wnucząt. Dotyczy to też twarzy czło-
74 wieka, która, moim zdaniem, łączy w sobie lata rachuby biologicznej i wiek duszy…