Page 71 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 71

zapłacenie za portret. Redaktor Mazur przyprowadził go tutaj niemal siłą. I oto
             tu jest. Po tych paru godzinach, które spędził na przyjęciu u Cukermanów, stało
             się jasne, że nic tu dla siebie nie wskóra. A jednak był wdzięczny Mazurowi. On
             sam, Gutman, stał się bogatszy o coś, na czym zależało mu dużo bardziej niż na
             finansowych profitach – o inspirację. Doktor Michał Lewin, ten młody człowiek
             z bladą, nieprzeniknioną twarzą, miał zadziwiająco głębokie oczy. Ich spojrzenie
             o metalicznym blasku i niemal demonicznej gorączkowości hipnotyzowało i intry-
             gowało. Gutman rozmawiał z nim o banalnych sprawach – ot, konwencjonalna
             wymiana zdań dwóch ludzi, którzy pierwszy raz się spotkali i trzymają się razem,
             ponieważ obaj czują się nieco niezręcznie i obco w tym towarzystwie. Ale w głębi
             ducha wiedział, że ten obcy człowiek ujął go nie na godzinę, nie na jeden wie-
             czór. I cieszył się przyjaźnią, która jeszcze się nie narodziła, ale której nadejście
             przewidywał. A teraz była jeszcze kobieta prowadząca go pod ramię; bogata,
             ale ubrana z prostą elegancją, taka bezpośrednia, a jednocześnie tajemnicza.
             Przypominała mu rubensowskie postaci kobiece, a jednocześnie te u Renoira.
             Pozwolił sobie nawet naszkicować ją, kiedy siedziała przy pianinie. Cały wieczór
             chodził z tym rysunkiem, trzymając go między palcami i zwijając w rulonik.
                Matylda czuła się zakłopotana i zawstydzona przy obcych ludziach, szczególnie
             przy mężczyznach, zwłaszcza noszących prążkowane ubrania i pochodzących
             z innej warstwy społecznej, która jej wydawała się innym światem. Wiedziała, że
             Gutman jest malarzem i tylko dzięki temu znalazła w sobie siłę, aby podać mu
             ramię. W tym dobrym nastroju wybaczyła mu nawet, że przyszedł bez zaproszenia.
             Z początku chciała z nim porozmawiać, ale nie mogła z siebie wydusić nic więcej
             ponad parę kurtuazyjnych słów. Podprowadziła go do jednego z biało nakrytych
             stołów i pozostawiła, unikając jego spojrzenia. Jej zmieszanie było tym większe,
             gdy Gutman podniósł jej rękę i przycisnął ją do ust.
                Robiąc to, malarz poczuł, że się czerwieni, a gdy wróciło opanowanie, przy-
             trzymał usta na jej dłoni dłużej niż wypadało. Wydało mu się, że całuje kobiecą
             rękę pierwszy raz w życiu i smak tego pocałunku jest nowy – całkiem inny
             niż wszystkie rodzaje pocałunków, jakimi obdarzał kobiety. Nie było w nim
             namiętności ani szczególnego pożądania, a jedynie szacunek oraz podziw,
             które płyną z oddali, nie osiągając bliskości, i pozostają tylko porozumie-
             niem między mężczyzną i kobietą, spotkaniem ciepła jednej skóry z ciepłem
             drugiej.
                Matylda, która przywykła do całowania w rękę i często mechanicznie pod-
             nosiła ją do ust gościa, teraz całkiem się pogubiła. Ten obcy młody mężczyzna
             zrobił to tak, że zawstydziła się wobec osób, które zaczęły napływać do jadalni.
                – Przepraszam – wyjąkała, wyciągając dłoń spomiędzy jego palców i od-
             wróciła się.


                                               *                                   69
   66   67   68   69   70   71   72   73   74   75   76