Page 79 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 79
Jak przez mgłę, niby we śnie, widziała Mietka, chłopca, z którym w marzeniach
prowadziła niekończące się rozmowy. Bała się, że podobnie jak we śnie zaraz
pozostawi ją tak stojącą, a sam zniknie.
Ale w tym momencie zjawiła się Dziunia.
– Byłeś na balu maskowym, prawda? – Tak bezpardonowo go szturchnęła,
jakby znali się od niepamiętnych czasów. – I jaki miałeś kostium, ha?
– Jesteś ciekawa, mała? – Chłopak nie spuszczał oczu z Belli. – Całe moje
przebranie stanowił kostium kąpielowy. Miałem przedstawiać Tarzana. Choćbyś
przeszła całą Łódź i okolicę, takiego Tarzana byś nie znalazła.
Dziunia była pełna podziwu dla niego. Chwyciła go za rękę:
– Chodź, usiądź z nami na chwileczkę, tutaj na schodach. – Pociągnęła za sobą
Mietka i Bellę. Po chwili cała trójka siedziała ramię przy ramieniu na najwyższym
stopniu. – No, opowiadaj o tym balu! – Zrobiła zaciekawioną minkę, składając usta
w dzióbek.
Chłopak wzruszył ramionami:
– Hmm… opowiadać o balu. Na balu trzeba być, mała. To nie jest film czy
bajka do opowiadania. Bawisz się i to wszystko, czyż nie? – zwrócił się do Belli,
ujmując jej dłoń.
– Skąd ona może wiedzieć, jak jest? – zawołała rozczarowana Dziunia. – Ona
też, tak jak ja, chodzi tylko na bale u tatki!
Bella poczuła, jak gorące palce Mietka zaciskają się wokół jej palców. Teraz
była już pewna, że śni. Tylko we śnie można – tak nieoczekiwanie i nagle – być
dotykaną przez kogoś, za kim tak długo się tęskniło, tylko we śnie można poczuć,
jak całe ciało, dusza i wszystkie zmysły stają się nagle tak małe, że można je
zamknąć w czyjejś dłoni.
– To prawda, nie chodzę na bale – wyjąkała i poczuła, jak ciepło rozlewa
jej się po plecach. Ręka Mietka ślizgała się po jej rozpuszczonych warkoczach,
wzdłuż pleców, aż do tiulu spódnicy i znów pod opadającymi włosami, aż sięgnęła
karku. Palcami objął jej szyję niczym ognistą obręczą.
– Nie bój się – Dziunia znów zaczęła się gorączkować. – Gdyby nie ona, to ja
już dawno byłabym na niejednym balu! Ona jest córeczką tatusia. Zrobi wszystko,
co jej każą. Dlatego ja też muszę cierpieć. – Walnęła pięściami w kolana. – Ale
ja się na to nie zgadzam. Walczę o moją wolność!
Mietek zwrócił w jej stronę zamglone, nieobecne spojrzenie:
– Jakiego rodzaju wolność masz na myśli?
– Co to znaczy, jakiego rodzaju? Nie chcę być lalką. Marionetką. Córeczką
rodziców. Ja też mam swoje życie, a oni myślą, że jestem ich własnością!
– Co chciałabyś robić z tych zakazanych ci rzeczy? – zaciekawił się chłopak.
– Chcę być wolna. Musisz to rozumieć. Ty jesteś wolny.
Chłopak wybuchnął nieprzyjemnym śmiechem:
– Żebyś wiedziała, jak niebezpieczna może być czasem wolność. Lepiej, że
tego nie wiesz, mała. 77