Page 59 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 59

Ledwo zdążył zdjąć dłonie z ramion Samuela, gdy jego twarz nachmurzyła
             się. Zauważył majestatyczną głowę Rumkowskiego błyszczącą w kręgu lokalnych
             filantropów.
                – Po co zaprosiłeś do siebie tego żebraka? – mruknął gniewnie.
                Samuel nie mógł powstrzymać uśmiechu:
                – Coś mu obiecałeś?
                Pan Rozenberg rzucił krzywe spojrzenie na Mazura.
                – Nie wiesz jeszcze, że ja nigdy się nie wykręcam z moich obowiązków
             społecznych? – odczekał, czy redaktor nie odpowie jakimś komplementem. Ale
             zwykle bardzo rozmowny Mazur miał w ustach szampana. Pan Adam przeszedł
             do spokojniejszego tonu: – No, zobacz – znowu zwrócił się raczej do Mazura niż
             do Samuela. – Czy to przystoi? Na balu ograbiać ludziom kieszenie?
                Matylda zgadzała się z nim, ponieważ nie tylko pana Rumkowskiego, ale też
             paru innych gości nie darzyła sympatią. Przyzwyczaiła się już jednak do tego
             typu zaproszeń, które były inicjatywą Samuela. Teraz pozostało jej jedynie jak
             najszybciej zmienić temat i załagodzić ten nieprzyjemny nastrój. Wyprostowała
             się, rzuciła w kierunku męża krótkie, niepewne spojrzenie, jakby chciała coś
             z nim skonsultować, i w końcu odezwała się:
                – Mam dobrą wiadomość, moi przyjaciele, o naszym Samuelu. Tak… pisze książkę.
                Samuel poczuł, jak złość na nią zaczyna w nim wrzeć. Wypaplała jego ta-
             jemnicę. Nie, żeby zabronił jej kiedyś mówić na ten temat, ale po prostu nigdy
             nie przyszło mu do głowy, że ona może to zrobić. To do niego należało pra-
             wo powiadomienia o tym wielkim i ważnym przedsięwzięciu. A przecież, nie
             zważając na złość wobec niej, był jej w pewien sposób wdzięczny. To był właściwy
             moment i miejsce. Ta wiadomość powinna zostać upubliczniona właśnie dzisiaj,
             w czasie uroczystego wieczoru, kiedy jest w otoczeniu tylu przyjaciół. Ponadto
             czy nie miał ostatnio ochoty mówić o swojej pracy? Żar wściekłości na Matyldę
             zaczął w nim przygasać.
                Panu Rozenbergowi ta wiadomość wydała się bardzo komiczna. Zatkało go
             i łapał powietrze otwartymi ustami, połyskując złotymi koronkami na zębach:
                – Ty piszesz powieść?
                – Powieść? – Samuel nie mógł powstrzymać rozbawienia. – Skąd od razu
             powieść? Chcę jedynie poskładać coś o mojej rodzinie, o ojcu, dziadku, Łodzi
             i Żydach tu mieszkających…
                Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Dziunia zaczęła krzyczeć:
                – Patrzcie, to ci kot!
                Kotka Barbara spacerowała tam i z powrotem po klawiszach pianina, dziwiąc
             się magicznym dźwiękom, jakie jej łapki wywoływały przy każdym kroku. Już
             drugi raz Matylda musiała się wstydzić za niedbalstwo kucharki, która wpuściła
             kota do salonu. Teraz jednak, gdy tych parę kieliszków wódki krążyło w jej krwi,
             nie przejęła się ani kotem, ani gniewnym spojrzeniem Samuela, które rzucił jej
             przed chwilą, ani nawet niedbalstwem kucharki Rejzli. Kot na pianinie wydał   57
   54   55   56   57   58   59   60   61   62   63   64