Page 54 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 54
– Do Gutmana!
Bella próbowała wyzwolić się z jej objęć.
– Nie mogę, panna Diamant siedzi tam sama.
Dziunia nie ustępowała:
– Chodź, porozmawiasz z prawdziwym mężczyzną. – Spojrzała znacząco
w stronę bufetu, gdzie stał malarz Gutman pochłonięty rozmową z młodym dok-
torem Lewinem. Znów przyłożyła usta do ucha Belli: – Widzisz, z kim rozmawia?
– zachichotała. – Spotkali się dwaj bracia. Eskorta dwóch wielkich głów – doktora
Harkawiego i redaktora Mazura, którzy mają to samo przyzwyczajenie. Mazur
nigdzie nie idzie bez swego protegowanego malarza, a Harkawi nie rusza się bez
asystenta. Belluchna… – przymilała się do siostry. – Nie widzisz, że tych dwóch
jest nam przeznaczonych? Tylko nie stwarzaj sobie żadnych iluzji. Gutman jest
mój. On bardziej odpowiada mojemu temperamentowi. No, chodź już!
Młodzi mężczyźni, którzy dopiero co się poznali, byli zajęci sobą i nawet nie
zauważyli zbliżających się dziewcząt. Dziunia bezceremonialnie uwiesiła się na
ramieniu Gutmana.
– Uszanowanie! – zawołała. – Przyszłyśmy poprzeszkadzać wam w intere-
sującej rozmowie.
Młodzieńcy uśmiechnęli się. Gutman uszczypnął Dziunię w policzek.
– Mamy tutaj mulatkę! – zawołał z ożywieniem. – Widział ktoś taką Cyga-
neczkę?
– Traktuje mnie pan jak dziecko! – Dziunia naburmuszyła się. Ale zaraz prze-
pchała się do bufetu, gdzie stały talerze z jedzeniem. Wzięła widelec, nabiła na
niego dwie parówki naraz i zaczęła je wciskać Gutmanowi w usta. Malarz z zado-
woleniem wgryzł się w nie, a Dziunia od razu uporała się z drugim widelcem. Ale
zanim udało jej się wpakować go do ust doktora Lewina, ten odepchnął jej rękę
od siebie. – To jest koszer – zapewniła go Dziunia. – Nie lubi pan parówek?
25
– Nie!
– Można to poznać po pana twarzy! – z bezpardonową drwiną patrzyła Lewino-
wi prosto w twarz. Nachyliła do niego rozczochraną główkę: – Wie pan, kogo pan
przypomina? Gandhiego! Wykapany Gandhi! – Potrząsnęła czupryną. – A może
rzeczywiście jest pan tym, jak to się nazywa… wegetarianinem?
Twarz Lewina rozpogodziła się:
– Zgadła pani!
– Zgadłam? – szeroko otworzyła oczy, aż jej białka zaiskrzyły. – Prawdziwym?
Z krwi i kości? Nie może być. Na pewno je pan, gdy nikt nie widzi… jakieś udecz-
ko, kawałeczek pieczystego?… Nie? – Doktor Lewin chciał jej coś odpowiedzieć,
25 Koszer – właściwy, zgodny z zasadami ustalonymi w religijnym prawie żydowskim; kategoria
koszerności odnosi się do wielu aspektów życia żydowskiego, m.in.: jedzenia, ubrania, pożycia
52 małżeńskiego.