Page 53 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 53
Poczuł na sobie z daleka jej spojrzenie i nieco przesadził z niewinnym flirtem,
który w czasie tych wszystkich przemyśleń prowadził z panią Harkawi – czarującą,
porcelanową pięknością.
Matylda rozumiała każdy jego ruch. Wydawało jej się, że słyszy każde słowo,
każdy komplement, który spływa z jego ust, znajdujących się tak blisko ucha tej
młodej kobiety. W ogóle nie lubiła sposobu, w jaki Samuel rozmawiał z kobietami.
Szybko zaprzyjaźniał się z nimi, z łatwością zdobywał ich zaufanie, z beztroskim,
chłopięcym urokiem rozbawiał je, hojnie obdarzał uśmiechami i spojrzeniami,
które powinny należeć jedynie do niej. W ogóle była zazdrosna o jego bezpośred-
nie relacje z ludźmi. Skręcała się ze wstydu, kiedy czasami w szabat wychodzili
pospacerować, a on zatrzymywał się, aby pogawędzić ze stróżami w bramach,
z Żydami w długich chałatach, z bandą obdartych młodych ludzi na progu bi-
blioteki. Często po prostu o niej zapominał, zostawiał ją czekającą samotnie,
niepotrzebną. Nienawidziła Samuela za to, ale wiedziała, że jest tak dlatego, że
niezwykle mocno, beznadziejnie go kocha.
Ale ta inna Matylda, obudzona w jej wnętrzu działaniem wina, czuła się jak
niespokojny, zagubiony ptak, który omdlewa, szukając solidnej gałęzi, aby móc
się na niej zatrzymać i odpocząć. Czuła, że jej dusza – zwykle tak spokojna, bo-
gata i przepełniona pięknem – jest wzburzona, popada w smutek i desperację,
ponieważ nie jest pewna Samuela. Wiedziała, że potrafi mu wybaczyć wszelkie
słabości, jeśli miałaby pewność… Nawet wtedy, gdy mówił, że ją kocha – o jakże
bardzo chciała mu wierzyć – jej głębokie jestestwo nie doświadczało tej miłości.
Jego wyznania były słowami, dla których nie znajdowała potwierdzenia. Dlatego
ciągle tęskniła za nim, nawet w jego ramionach, w chwilach intymnej bliskości.
*
Bella lawirowała między jedzącymi, rozmawiającymi i żartującymi gośćmi,
posuwając się w kierunku pani Diamant, nauczycielki literatury, jej osobistego
gościa, z którą jednak tego wieczoru niemal nie zamieniła słowa.
Panna Diamant, drobniutka, siwiuteńka staruszka, z bladą, niemal prze-
źroczystą twarzą i parą dziecięcych, wodnistobłękitnych oczu, przyozdobiona
szalem koloru lila, siedziała przy oknie obok doniczki z kwiatami. W kościstej
dłoni trzymała dużą szklankę wody sodowej i sączyła z niej małe krople, jak ptak
wysoko unosząc głowę po każdym łyku. Bella pośpieszyła do niej z poczuciem
winy. Ale nagle skądś wyskoczyła Dziunia i chwyciła siostrę za rękę.
– Chodź ze mną! – rozbawiona, podniecona dziewczyna pociągnęła siostrę
za sobą. Rozczochrana, czarna grzywka Dziuni była rozrzucona na czole, wisząc
niczym frędzle zasłony nad jej wesołymi oczami. Śmiejąc się, zarzuciła rękę na
kark Belli i zbliżyła twarz do jej ucha. 51