Page 52 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 52
toast na cześć nowego roku. Wzniesiono lechaim , aby te dobre życzenia się
24
spełniły, i jeszcze raz – aby być pewnym, że się spełnią, i jeszcze raz – aby nie
było żadnych wątpliwości.
Większe i mniejsze grupki gości zaczęły się swobodnie rozsiadać bez ustalo-
nego porządku. Gospodarze: Samuel – z jednej strony sali, Matylda – z drugiej,
a córki między nimi, krążyli wśród zebranych, dopomagając gościom, aby było
im wygodnie, doglądając, czy każdy ma co włożyć do ust, i zamieniając to z tym,
to z tamtym kilka miłych słów.
Od czasu do czasu Samuel i Matylda spotykali się wzrokiem. Obecność gości
oddalała ich od siebie, tworzyła dystans, poprzez który widzieli się jakby z nowego
punktu widzenia. Wino buzujące w ich ciałach już uderzało im do głów, powodu-
jąc, że postrzegali się z wyraźniejszą, obnażającą ostrością. W tej odświętnej
atmosferze Samuel i Matylda – którzy tak szarmancko, a jednocześnie familiarnie
przyjmowali gości i tak świetnie bawili się dzisiejszego wieczoru – poprzez ten
dystans poczuli się jeszcze bardziej ze sobą związani.
Samuel życzył sobie, aby Matylda zawsze wyglądała tak jak teraz: twarz świe-
ża, figura dorodna, ale bez obwisłości, no i te jej oczy – nieprzeniknione w swym
tajemniczym pięknie i takie kuszące. Uważał, że jest najpiękniejszą kobietą na sali
i jedyną, do której czuje pożądanie. Wszystkie jego członki śpiewały pieśń chwały na
cześć tej wrażliwej kochanki, której pulchna czułość niejeden raz prowadziła go do
ekstatycznych wyznań: „Kocham cię, Madziu. Jesteś moim życiem, moim wszech-
światem. Zawsze musisz mnie kochać, zawsze… Bez twej miłości nie mógłbym żyć”.
Ale ten inny Samuel, który pod wpływem wina obudził się w jego wnętrzu i był
w tej chwili trochę zmęczony, jakby poza trwającą zabawą – ożywiony namiętnymi
obrazami, w tej właśnie chwili dobrze wiedział, że Matylda jest tylko czymś margi-
nalnym na obficie zastawionym stole jego codzienności i że blat tego stołu, pełen
planów i wysiłków, aby zostawić po sobie jakiś ślad – jest spróchniały, pozbawiony
miłości i wypełniony tęsknotą do tej jedynej, która nie nazywa się Matylda, lecz
pozostając bezimienna, określana jest jako „wieczna kobiecość”. Tak, teraz,
w tym momencie wiedział, że wieczorami, po długich dniach różnych działań,
nie czuje chęci powrotu do domu, ale aż do bólu chce mu się pobiec do tej innej,
zawsze oddanej, czułej, uległej, która napełniałaby go bezkresną namiętnością.
Pragnął szukać jej wszędzie, nawet między ulicznicami i przypadkowymi łatwymi
kobietami, między tancerkami kabaretowymi i dziewczynami w jego fabryce…
Wszędzie – tylko nie we własnym łóżku. W tej właśnie chwili rozliczał się ze swej
nieudolności, która nie pozwalała mu tego zrobić. Coś w środku nie pozwalało
mu zdradzić Matyldy. I ta oczywistość obudziła w nim zgorzknienie, powodując
jeszcze większe pragnienie ucieczki od niej, skarcenia jej – dokładnie tak, jak
robiła to Matylda, która tego wieczoru była pociągająco piękna i kusząca.
50 24 Lechaim – dosł. za życie, tradycyjny toast żydowski, odpowiednik polskiego „na zdrowie”.