Page 50 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 50

bardziej przypominał żołnierski marsz. Ale Bella wyczuwała w jej zachowaniu
           coś szczególnego, jakiś rodzaj specyficznej kobiecości. Profesor Hager szybko
           i niezgrabnie kręcił się z nią w rytmie walca. Na dziesięć jego kroków pani Fajner
           robiła jeden, najwyżej dwa. Jednak oboje czerpali z tańca jawną przyjemność.
           Profesor, plątał się, podskakiwał, nieustannie wycierał pot z policzków rozpalonych
           jak u kawalera, potrząsał schludną, szpiczastą bródką i jednocześnie prowadził
           rozmowę, a pani Fajner śmiała się i odpowiadała na jego pytania.
             Całkiem blisko nich tańczył pan Rumkowski. Na samym początku wieczoru
           Bella oceniła, że kiepski z niego tancerz. Dlatego z tym większym zdziwieniem
           patrzyła, jak pięknie i dystyngowanie prowadzi w tańcu panią Harkawi, obejmując
           ją w talii. Prowadził ją wbrew wszelkim zasadom tanecznym, ale przecież jakże
           harmonijnie. Ani pan Rumkowski, ani pani Harkawi nie wypowiedzieli żadnego
           słowa. Jego twarz była poważna i skoncentrowana, jej – twarz porcelanowej
           piękności – stężała i pozbawiona wyrazu. Pan Rumkowski trzymał głowę nieco
           zbyt blisko gładkiego policzka pani Harkawi. Ich oczy pozostawały nieruchome.
           Jego – gorące, nieco natarczywe patrzyły znad ledwo trzymających się na czubku
           nosa okularów w jej oczy – niebieskie, lekko roześmiane, trochę zawstydzone,
           spoglądające gdzieś w bok. Belli wydawało się, że pan Rumkowski trzyma w ra-
           mionach dużą, kauczukową lalkę, która zależnie od jego kaprysu przechyla się
           raz na prawo, raz na lewo.
             A za nimi, po przeciwnej stronie obszernego salonu, tańczyli najmłodsi i najlepsi
           tancerze. Tam w powietrzu latały rozpostarte wachlarze, stukały obcasy. Twarze
           przemykały w zawrotnym wirowaniu. Roześmiane, rozbawione głosy mieszały się
           z aplauzem i okrzykami „brawo”, dobiegającymi ze strony tych, którzy siedząc
           na krzesłach i fotelach pod ścianą, czerpali przyjemność z samej obserwacji.
             Bella przygotowała do zagrania całkiem spory repertuar rozmaitych tańców,
           ale walc wiedeński pasował najlepiej do zbliżającej się północy.
             Młody doktor Lewin, oparty o pianino, zerkał na zegarek, a Bella patrzyła
           na niego. Obiecał jej pomoc w przeprowadzeniu ważnej misji, która dawała jej
           poczucie panowania nad wszystkimi gośćmi. I oto teraz ta chwila zbliżała się.
           Serce biło jej mocno, niecierpliwie. Lewin uniósł palec. Jeszcze mgnienie oka,
           jeszcze sekunda, przygotowała się, wzięła głęboki oddech, uniosła rozczapierzo-
           ne palce. Gdy usłyszała komendę Lewina „Teraz!”, wstrzymała oddech, zagryzła
           wargi i opadła rękami na klawisze. Pianino zagrzmiało ciężkim, gwałtownym
           akordem. W salonie zrobiło się ciemno.
             Przez chwilę było bardzo ciemno i cicho. Ale szybko zaczął się hałas i skła-
           danie życzeń. Bella wskoczyła na swój stołek przy pianinie i przyłożyła do ust
           obie dłonie jak tubę, wołając w ciemność:
             – Szczęśliwego nowego roku, tatusiu! Szczęśliwego nowego roku, mamusiu!
             Sama przestraszyła się swego głosu. Chciała zejść z krzesła i pobiec, aby
           ucałować rodziców, uściskać się z panią Diamant, starą panną uczącą literatury,
     48    aby obejmować się z każdym, kto chciałby przyjąć jej osobiste życzenia. Chciała
   45   46   47   48   49   50   51   52   53   54   55