Page 44 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 44

Tak naprawdę w tym samym momencie czuła przypływ dobrze znanego uczucia
           tęsknoty za nim i za jego widokiem. Mruknął coś nerwowo i wyszedł z pokoju.
           Poszła za nim.
             – Samuelu… – znów próbowała coś powiedzieć. Ale w tej chwili zobaczyła
           swe odbicie w lustrze obok drzwi wejściowych i już bała się zawracać mu głowę.
           Kiedy szła po schodach, poprawiając turban i zaciągając poły szlafroka, zabrzę-
           czał dzwonek u drzwi.
             Na progu ukazała się dziewczyna w zimowym mundurku gimnazjalnym
           z szarym karakułowym kołnierzem i złoconymi guzikami. Niebieska tarcza z wy-
           haftowanym numerem szkoły połyskiwała na jej ramieniu. Na zmierzwionych
           włosach dziewczyny sterczących spod beretu leżały białe, czyste płatki śniegu.
           Zaświeciła w kierunku Samuela parą brązowych oczu.
             – Czy Bella jest w domu?
             Samuel zawołał córkę, starając się przekrzyczeć hałas radia. Matylda za-
           trzymała się na schodach, a jej oczy spoczęły na kałuży, która powstała wokół
           butów dziewczyny na dopiero co wypucowanej podłodze.
             – Bez śniegowców! – zawołała urażona, rozglądając się wokół, i nagle krzyk-
           nęła zdesperowana:
             – Renia! Renia! Przynieś parę starych gazet, szybko!
             Przybyła dziewczyna szeroko otworzyła oczy i spoglądała to na Matyldę, to na
           mokrą śniegową kałużę wokół swoich zabłoconych butów. Zrobiła ruch do tyłu,
           jakby chciała szybko uciec, ale niania Renia już stała przed nią, rozkładając na
           podłodze stare gazety i prosząc, aby na nie weszła.
             Wtedy z gabinetu Samuela wyszła Bella. Obiema rękami odgarnęła mo-
           kre pasma włosów opadających wokół policzków, po czym spłoniona, jakby
           trochę zawstydzona, stanęła przed swoją przyjaciółką. W szlafroczku, z tur-
           banem na głowie wyglądała dokładnie jak Matylda – zaokrąglona, o pełnych
           kształtach. Ale była w niej jakaś ociężała niezgrabność, której jej matka
           nie posiadała. Tak jak Matylda miała zmysłowe usta o delikatnym zarysie,
           ale jej spojrzenie, nawet w momencie rozbawienia i szaleństw, miało wyraz
           uporczywego rozmarzenia, przez które przebijało ostrze bolesnego smutku.
           Tylko nos odziedziczyła po Samuelu: długi, charakterystycznie dla Żydów
           szpiczasty, troszkę garbaty. Nie miała harmonijnych rysów twarzy i nie była pię-
           knością.
             – To jest moja przyjaciółka, Rachela Ejbuszyc – przedstawiła dziewczynę
           swoim rodzicom. Wesołe dźwięki z radia w gabinecie Samuela, badawcze
           spojrzenie Matyldy, wścibski uśmieszek Samuela – wszystko to docierało do
           zmieszanych dziewczynek.
             – Przyszłam pożyczyć od ciebie książki – zwróciła się Rachela do Belli.
             Bella szybko zacisnęła pasek szlafroka i skierowała się w stronę schodów.
           Rachela, jakby pragnąc uwolnić się od badawczego spojrzenia Samuela i Matyldy,
     42    spuściła wzrok na gazetę, na której stała. Samuel zbliżył się do niej.
   39   40   41   42   43   44   45   46   47   48   49