Page 39 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 39
Profesor Hager był w gimnazjum, więc Samuela przyjęła pani Hager. Chodziła
jeszcze w poranniku . Jej białe, przetykane siwizną włosy były pieczołowicie
11
zaczesane, zmarszczki na twarzy pokrywała wystarczająco gruba warstwa
pudru, a opadłe policzki przybarwione były ledwo widocznym różem. Para ma-
łych diamencików dyskretnie połyskiwała z jej kolczyków. Uśmiechnęła się do
Samuela wąskimi wargami:
– Szklankę herbaty, panie Samuelu?
Lekko pocałował jej dłoń:
– Nie, nie… Muszę uciekać. Chciałabym tylko spojrzeć na to… na to radio.
Pani Hager skierowała w jego stronę oczy odbijające wyblakły, szarobiały
kolor jej włosów i wyrażające teraz wielkie zdumienie:
– Na radio? – I cicho jęknęła: – Oj, to miała być niespodzianka.
– Myślałem… – Samuel zaczął się jąkać. – Chciałem zobaczyć, jak ono wy-
gląda. Jak… Rozumie pani? – Ale czuł, że pani Hager wcale nie rozumie i jeszcze
trochę, a obrazi się na dobre. – Chciałbym usłyszeć, jak ono gra – mimowolnie
wypalił Samuel.
Pani Hager zmarszczyła czoło.
– Gra lepiej niż najlepsze radia, panie Samuelu.
– Wiem, wiem, pani Hagerowo – próbował się przypochlebić, zaczął szukać
w głowie właściwego uzasadnienia dla swojego przybycia. – Chciałem tylko…
Powiem pani prawdę: przyszedłem podziękować za prezent. Jestem poruszony.
– Jeszcze raz uniósł do ust jej drobną, pomarszczoną dłoń. – Tak, nie mogłem
doczekać się wieczora, aby państwu to powiedzieć. Pani mąż zadzwonił do mnie
z gimnazjum… przekazał mi, że pomysł prezentu pochodzi od pani.
W międzyczasie oczami przeszukiwał pokój. Ale wszystko, co widział, to gąszcz
roślin wspartych na wąskich, długich listewkach, sterczących z niezliczonych,
nieheblowanych skrzynek po pomarańczach wypełnionych ziemią. Profesor Hager
nie tylko uczył botaniki w szkole. Był także pełnym pasji eksperymentatorem,
uczonym amatorem, który swoje skromne mieszkanie zamienił w laboratorium,
ale mimo to pozostało ono przytulne.
Pani Hager przyszła jednak Samuelowi z pomocą. Obłaskawiona jego dzięk-
czynną mową roześmiała się całą twarzą, nie tylko ustami. Wzięła go pod ramię,
prowadząc ostrożnie ścieżką pomiędzy skrzynkami i podchodząc z nim do okna.
Tam, w kącie, stał owinięty wielki pakunek.
– To jest to, panie Samuelu. Najlepsze, jakie mogliśmy dostać. Mamy nadzie-
ję, że będzie wam… – w tym momencie w jej zgaszonych oczach pojawiło się
zadziwienie: – Proszę mi powiedzieć, panie Samuelu, jak to się właściwie stało,
że państwo nie mają do tej pory radia?
11 Porannik – szlafrok, peniuar. 37