Page 37 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 37
ideałów? Czy po prostu było to spowodowane wyglądem starego Rumkowskiego,
imponującą siłą patriarchalnego ojcostwa, która biła od niego i od jego unie-
sionej, srebrnej głowy, od gęstych, białych brwi, dużego nosa i wąskich, wciąż
poruszających się ust? Mimo sposobu ubierania się i żebraczo pochylonych
pleców jego postać była niemal majestatyczna. Prawdę mówiąc, Samuel nie
wiedział dokładnie, dlaczego lubi tego starego człowieka.
Teraz jednak Samuel był zniecierpliwiony i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że
Rumkowski wyciąga z kieszeni płaszcza podłużny bloczek papierów.
– Przyszedłem złożyć życzenia z okazji Nowego Roku – starszy pan powachlo-
wał się bloczkiem, marszcząc jednocześnie czoło, jakby chciał poprawić okulary,
które zsunęły mu się na czubek nosa. Rzucił w stronę Samuela wyczekujące,
surowe spojrzenie znad szkieł, pochylając jednocześnie głowę jak byk, który
zamierza zaatakować swą ofiarę.
– I ode mnie dobrego roku, panie Rumkowski! – i Samuel od razu sięgnął do
wewnętrznej kieszeni płaszcza. – Ile jestem panu winien?
Gość uniósł głowę i rozluźnił wąskie usta w grymasie podobnym do uśmiechu.
Jego oczy paliły Samuela całą swoją profetyczną mocą.
– Mnie nie jest pan nic winien. Ma pan zobowiązania wobec ludu Izraela…
wobec żydowskich sierot…
Samuel zaczął machać portfelem dokładnie tak, jak wcześniej Rumkowski
bloczkiem swoich pokwitowań:
– No tak, to ile?
– Spieszysz się – gość nadął policzki urażony. – Co tu dużo mówić? Daj mi
teraz dwieście, trzysta złotych, a co do reszty zobaczymy po Nowym Roku.
Samuel szybko położył odliczoną kwotę na wyciągniętej dłoni Rumkowskie-
go. Siwa głowa starego pochyliła się nad nią i kiwała w rytm słów Samuela.
Potem jego palce niczym klapy mocno zamknęły pełną dłoń, a on w skupieniu,
niemal triumfalnym gestem, zaczął chować pieniądze w głąb swej kieszeni.
Pośpiesznie otworzył papierowy bloczek. Nerwowym, nieczytelnym pismem
wypisał pokwitowanie i zwrócił ku Samuelowi tym razem rozjaśnione, łagodne
oblicze:
– Obyśmy mieli wielu takich jak ty, mój synu!
Samuel poczuł się ukontentowany i znów zaczął zapinać płaszcz.
– Dokąd pędzisz? – starszy pan dogonił go przy drzwiach. – Jeśli to nie ta-
jemnica, ha?… Bierzesz dorożkę? Może zechciałbyś mnie podwieźć?
Samuel wzdrygnął się. Chciał być sam z tym dziwnym, niemal komicznym pod-
ekscytowaniem, które odczuwał. Rumkowski od razu wyczuł jego niezadowolenie.
– No, już, już… nie trzeba. Bez łaski. W porządku, przywykłem chodzić od
domu do domu piechotą… Tak, mróz, nie mróz.
Stanęli na ulicy, przypatrując się sobie. Zimny, gwałtowny wiatr wiał pomię-
dzy ich twarzami. Nagle Samuel w przypływie współczucia i entuzjazmu złapał
Rumkowskiego za rękę: 35