Page 32 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 32
to dojrzałość w umiejętności dźwigania zbolałej duszy z podniesioną głową.
Poruszała się jednak przede wszystkim w świecie marzeń, w wyższych, nie
tych ziemskich sferach – ale tam, gdzie fabryki i maszyny, codzienne rozmowy
handlowe i inne prozaiczne sprawy nie miały żadnego znaczenia. Jeśli między
nią a Samuelem miała miejsce jakaś intymność, to najwyżej zaspokajająca,
fizyczna, i dla obojga niejasna.
Plan Samuela prowadzenia „wieczorów szabatowych” był dla Matyldy wyrazem
jego woli zbliżenia się do niej w nowy sposób, więc z entuzjazmem zaczęła się
troszczyć o zrealizowanie jego pragnienia. Wykazywała się wielką pomysłowością
i poczuciem smaku przy tworzeniu właściwej atmosfery. Miała też swój udział
w tych wieczorkach, grywając na pianinie małe sonaty, a czasami zapraszała
nawet jednego albo dwóch znajomych muzyków, aby wystąpili razem z nią. Cho-
ciaż tematy rozmów były dla niej obce i nieinteresujące, to gorące spojrzenie
oczu Samuela było wystarczającą nagrodą za ten trud.
Wśród gości zapraszanych na „wieczory szabatowe” znaleźli się poważani
intelektualiści z ich miasta: działacze społeczni, przywódcy syjonistyczni, a także
pisarze i dziennikarze. W czasie popijania dobrej, mocnej herbaty, podawanej
z domowym ciastem upieczonym specjalnie na tę okazję przez kucharkę Rejzl,
rozmowa często schodziła na tematy związane z muzyką i niepostrzeżenie roz-
szerzała się na inne problemy, często krążąc wokół syjonizmu.
Samuel miał się za syjonistę („Jestem salonowym syjonistą” – w żartach tak
o sobie mawiał), a nawet miał własną koncepcję dotyczącą syjonizmu. Uważał,
że państwo żydowskie przyniosłoby wielkie korzyści, przyjmując żydowskie masy,
które nie mogą niczego osiągnąć w miejscach swojego obecnego zamieszkania.
On sam jednak był zbyt związany z tutejszym krajem, z miastem, które jego dzia-
dowie pomagali budować – nie mógł więc sobie wyobrazić, że jest inne miejsce
na świecie, które mógłby nazywać ojczyzną. Kochał Łódź – dymiące, brzydkie
miasto fabryczne, polski Manchester. Czuł w swojej krwi wersy tutejszego poety
Juliana Tuwima:
Niech sobie Ganges, Sorrento, Krym
Pod niebo inni wynoszą,
A ja Łódź wolę! Jej brud i dym
Szczęściem mi są i rozkoszą! 6
Kiedy Samuel zauważył w Łodzi jakiś nowy budynek czy sklep przy Piotr-
kowskiej, nową drogę, którą właśnie wybrukowano, czy nawet odrobinę zieleni
posadzonej na pustym skwerze, serce rosło w nim z radości. Jego miasto rozwijało
30 6 Julian Tuwim, Łódź, wiersz z 1919 r. opublikowany w tomiku Jarmark rymów, Warszawa 1934.