Page 283 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 283
niepokój, niecierpliwość? Czy może wręcz strach przed prawdą o Friedem? Bunim
chciał spokoju. Chciał być sam. Ostatnio nawet Miriam i Blimele były dla niego
zbyt gadatliwe. Życzył sobie, aby zostawiły go w spokoju, nie zauważały go, nie
mówiły do niego. Ale one nie mogły spełnić tych życzeń.
Stał przed drzwiami Friedego i nasłuchiwał. Z drugiej strony dobiegały słowa.
Jakaś kobieta śmiała się grubym, nieprzyjemnym śmiechem. Otworzył drzwi.
Ujrzał Friedego w łóżku. Kobieta siedziała obok, odwrócona plecami do wejścia.
Trzymała na kolanach talerz i karmiła chorego. W pokoju było gorąco. Nieprzy-
jemny, ostry zapach uderzył Bunima w twarz.
Friedego nie zdziwiło wejście przyjaciela. Uśmiechnął się bez wyrazu i obo-
jętnie:
– Czemu stoisz w drzwiach?
Kobieta obróciła się i Bunim ujrzał mocno umalowaną twarz o jaskrawoczer-
wonych ustach. Czerwona kredka, którą były pomalowane, wykraczała dwoma
półkolami poza ich kontury, powodując, że były nienaturalnie wielkie. Kobieta nie
wyglądała staro, ale jej twarz sprawiała wrażenie zniszczonej. Puder i róż, które
pokrywały ją jak maska, uwypukliły sieć głębokich zmarszczek, w której jaśniał
wilgotny blask jej oczu. Gdy rozciągnęła umalowane usta w szerokim uśmiechu,
Bunim zauważył, że brakuje jej kilku zębów.
– Czego pan chce? – zwróciła się do niego męskim głosem. Oczy, które go
obserwowały, świeże, wilgotne i pełne ciepła, zdawały się nie mieć związku ani
z tym głosem, ani z całym jej postarzałym obliczem. Wyglądały spod poczernio-
nych brwi niczym dwa młode ptaki, które zbłądziły do obcego gniazda. Nosiła
obcisłą sukienkę koloru bordo. Ręka, którą karmiła Friedego, była kształtna,
jaśniejąca różową świeżością. Również ona zdawała się nie mieć związku ze
zniszczoną, pełną zmarszczek twarzą.
– To jest oczywiście Bunim – Friede przedstawił jej gościa. – Pokazał dłonią
krzesełko i zwrócił się do kobiety: – Zdejmij płaszcz. – Odstawiła talerz na pod-
łogę, wstała, aby uprzątnąć krzesło. Już się nie uśmiechała. Jej narysowane brwi
nastroszyły się, a spod nich celowało w Bunima gorące, pełne złości, mordercze
spojrzenie. – Codziennie szykuje mi ubranie – wyjaśnił Friede – i każdego dnia
odkłada je na krzesło. Zrobiłem się leniwy, Bunimie – rozłożył ręce na kołdrze.
– Usiądź, czemu stoisz?
Bunim wsparł się na brzegu krzesełka. Kobieta zajęła swoje wcześniejsze
miejsce, odwróciła się plecami do Bunima i podniosła talerz z podłogi. Friede
odepchnął ją od siebie:
– Idź, Szejndl, wystarczy.
Kobieta nie wytrzymała, wstała i zwróciła się do Bunima:
– On nieustannie mówi o panu.
– Naprawdę? – wykrztusił Bunim.
– Naprawdę, naprawdę! – zrobiła krok w jego kierunku z talerzem w ręku,
jakby zamierzała chlusnąć jego zawartością gościowi w twarz. – Powiada, że pan 281