Page 287 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 287

Bunim podniósł głowę znad ostatniej kartki i spojrzał w kierunku Friedego,
             który leżał na łóżku, nie ruszając się z obawy, że przerwie przyjacielowi czytanie.
             Teraz Friede podniósł się:
                – No?
                – Dobre. Bardzo dobre! – zawołał Bunim z żarem. – Naprawdę, nie mówię
             tak tylko po to, aby ci sprawić radość. Gdyby się nie nadawało, powiedziałbym
             ci, że się nie nadaje.
                – Jestem jeszcze coś wart, Bunimie?
                – Jesteś dobrym prozaikiem.
                Friede ponownie opadł na poduszkę. Westchnął. Jego czoło wygładziło się,
             jakby pieściła je jakaś niewidzialna dłoń.
                – Lubię słuchać takich słów z twoich ust – wyszeptał z wdzięcznością. – Jeśli
             ty tak mówisz, to dobrze… to wspaniale. – Pomacał swój puls. – Wiesz, że się
             lepiej czuję? Gorączka spada. Naprawdę czuję, że gorączka spada.
                – Usunąłbym te wszystkie dodatki, te poboczne postaci – zauważył Bunim.
             – Zostawiłbym tylko tę dwójkę dzieci. Tylko ich. Ten chłopiec to ty, co?
                – Tak. Ten chłopiec to ja. Nie myślałem o tamtych latach przez całą wiecz-
             ność. Nie wiem, dlaczego wróciło to do mnie akurat teraz. Ostatnio, od kiedy
             leżę w łóżku, nieustannie powraca moje dzieciństwo i jeszcze raz tańczy przede
             mną swój taniec, ze wszystkimi szczegółami. Wydaje się lepsze, soczystsze niż
             było naprawdę. Czy ja wiem? Może z każdym tak jest?... Przed końcem człowiek
             wraca do początku. Koło musi się zamknąć...
                – Nie sądzisz, że powinieneś wyrzucić te poboczne postaci? – Bunim zlek-
             ceważył słowa Friedego.
                – Może… ale przywiązałem się do nich. – Friede milczał przez chwilę, zagry-
             zając ciemnoczerwone usta, po czym nagle spojrzał Bunimowi prosto w oczy.
             – Z tobą mogę być szczery… – Wiem, co się ze mną dzieje. Ostatnio myśl o tym
             mnie nie opuszcza. To dla mnie wielka rzecz… Największa. Z tobą mogę jednak
             o tym rozmawiać… Z tobą… Martwisz się… – zagryzł wargi i coś w sobie rozważał.
             – Ale jak o tym porozmawiamy, ulży nam obu … To ma związek z moim pisaniem.
             Jakoś się z tym wiąże. Powiadasz, że moje pisanie ma jakąś wartość, co?
                – Jesteś dobrym prozaikiem.
                – Jestem dobrym prozaikiem. Tak mówisz. Nie wiem, jak to jeszcze może mnie
             obchodzić, kim jestem. Kobieta, powiadają, troszczy się o swój wygląd nawet
             na łożu śmierci… Ja się troszczę o moje oblicze jako pisarza. Friede pozostanie
             jako dobry prozaik. To nie tyle strach przed samym odejściem, ile obawa przed
             wejściem w nicość… Rozumiesz? Mógłbym się skarżyć na moje życie, Bunimie,
             ale jestem z niego zadowolony. Ponieważ pisałem, ponieważ piszę. Opłacało
             się. Choćby tylko dlatego. Tacy, jak ty i ja, Bunimie, żyją życiem, którego mali
             ludzie nawet nie przeczuwają. Posiadamy chwile, które równają się wieczności,
             prawda? A… a może wyzdrowieję, co? Mogę jeszcze wyzdrowieć. Książka się
             ukaże. Pojadę w góry na kurację. Nie tyle wyleczyć się zupełnie, ale żyć… niechby   285
   282   283   284   285   286   287   288   289   290   291   292