Page 288 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 288

i ułomnie, ale żyć i pisać. Pisanie może postawić mnie na nogi. Tak, pisanie…
           – oblizał spierzchnięte usta. Mgła w jego oczach zdawała się rozwiewać. Twarz
           nie była już taka rozpalona. – A ty, Bunimie – zaciekawił się. – Co z tobą?
           Piszesz?
             – Powiedziałem ci. Nie miałem pióra w ręku przez całe lato. Nie da rady…
             – Co to znaczy: nie da rady? – Friede zapytał surowo. – Próbowałeś usiąść
           przy biurku?
             – Nie mam na to ochoty.
             – Mógłbyś się trochę zmusić.
             Bunim machnął ręką:
             – To bez sensu… – ale gdy tylko to powiedział, poczuł, że kłamie. Przez Frie-
           dego – dzięki Friedemu. To nie było bez sensu. Gdy tylko poczuł to całym ciałem,
           nagle coś w nim zaczęło tajać, pękać. Poczuł zapał, jakby to słowo, właśnie to
           „bezsensowne” słowo, było zaklęciem, które otworzyło w nim wszystkie zamknięte
           śluzy. Ze wszystkich stron coś zaczęło się sączyć do jego serca. W umyśle zbu-
           dziła się myśl. Zawibrowała melodia. Wyobraźnię przecięła błyskawica wersu.
           Nagle ręce zaczęły mu przeszkadzać. Pochylił się do Friedego:
             – Teraz bym napisał.
             – Nie żartuj, Bunimie – zdenerwował się Friede. – Naprawdę czujesz ochotę
           do pisania?
             – Spróbowałbym.
             Friede poweselał.
             – To na co czekasz? Zrzuć koszulę, bo tu gorąco, i siadaj przy stole. Cały
           bajzel ze stołu zwal na ziemię. Szejndl już to sprzątnie. Ołówek jest w szufladzie.
           Papier też. Czego ci jeszcze trzeba?
             Bunim spojrzał na niego. Udzieliła mu się radość przyjaciela. Ich spojrzenia
           spotkały się teraz bez strachu. Bunim zdjął z siebie przepoconą koszulę. Zrzucił
           wszystko ze stołu. W pokoju zrobiło się jakby luźniej i przewiewniej. Bunim wysunął
           szufladę i wyjął z niej kilka kartek z jednej strony zadrukowanych rachunkami.
           Z drugiej strony były czyste. Wyjął z kieszeni swój ołówek i usiadł. Niepokój
           zniknął bez śladu. Bunim uczepił się palcami ołówka i przytrzymał kartki
           papieru.
             – Poprawię moje opowiadanie, podczas gdy ty będziesz pisał – usłyszał z tyłu
           pełen zapału głos Friedego. – Ale chodź tu tylko na minutkę. – Bunim doskoczył
           do niego. – Podnieś mi poduszkę i podsuń mnie wyżej – rozpromieniony Friede
           spojrzał ku niemu z dołu. – O tak, i podaj mi papierosy. Tak. Papierosy. To nie
           zaszkodzi. Zapal mi. O, tak. A teraz podaj mi stolnicę. Szejndl dała mi ją jako
           stół. Wyjmij mi ołówek z szuflady i kilka kartek czystego papieru. Przepiszę
           wszystko od nowa.
             Po chwili w pokoju znowu zrobiło się cicho. Obaj pracowali. Noc rozpostarła
           się za oknem, chłodna i orzeźwiająca. Oddzieliwszy ich od świata, czuwała nad
    286    nimi, chłodząc ich serca granatowymi, rozgwieżdżonymi wachlarzami.
   283   284   285   286   287   288   289   290   291   292   293