Page 232 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 232
– Całe twoje zachowanie przekonuje mnie o czymś dokładnie odwrotnym.
Jesteś niedojrzała, nieprzewidywalna i do tego wielka z ciebie arogantka!
– Przeciągły dźwięk dzwonka wdarł się do gabinetu, w którym panowała napięta
atmosfera. – Do domu proszę i nie pokazywać mi się bez rodziców!
Rachela złapała teczkę i jak piorun wypadła z pokoju. Za drzwiami zatrzymała
się. Ze wszystkich, otwartych w tej chwili, klas wylewały się na korytarz grupy
dziewcząt z nauczycielami. Ze spuszczoną głową wlokła się przy ścianie, usiłując
jak najmniej zwracać na siebie uwagę. Nigdy jeszcze korytarz nie wydawał jej
się tak długi jak w tym momencie. Dotarła w końcu do wyjścia i biegiem puściła
się przez szkolny ogród. Biegnąc, z dojmującą wyrazistością poczuła woń wil-
gotnej ziemi, widziała zieleń drzew i twarze dziewcząt, które spacerowały tutaj
w pojedynkę i grupkami, niektóre jedząc kanapki, inne z otwartymi książkami.
W czarnych fartuchach z białymi kołnierzykami wyglądały pomiędzy drzewami
jak mieszkańcy innej planety. Z bólem patrzyła na ich pogodne, spokojne twarze,
nieśpieszny krok. I jeszcze to ich jedyne zmartwienie, aby dobrze przygotować
się do lekcji. Te ich plany na popołudnie i pełne nadziei odliczanie dni do waka-
cji. Rachela dobrze wiedziała, jaki czas ją teraz czeka. Już zaczął ją przygniatać
ciężar smutku nachodzących tygodni i zamartwianie się rodziców. Szkolny ogród
wydał się jej rajem, z którego została właśnie wypędzona.
Przebiegła już kilka ulic, gdy poczuła dłoń na swoim ramieniu. Stała przed nią
Bella Cukerman. Patrzyła na Rachelę rozmarzonymi, poważnymi oczyma. War-
kocz, który miała upięty nad czołem, ześlizgnął się i wisiał teraz na ramionach.
– Widziałam, jak biegłaś – wysapała. – Co się stało?
Rachela miała ochotę uwolnić się od przyjaciółki i uciec.
– Nic, idę do domu. – Odwróciła głowę, żeby Bella nie zobaczyła jej zapła-
kanych oczu.
Bella wzięła Rachelę pod ramię. Ze swoją brzydką twarzą, nieregularnymi
rysami Bella miała w sobie coś, co upodobniało ją do smutnego zwierzątka.
Dyskretny zapach perfum unosił się wokół niej. O nic więcej nie pytała. Zadarła
głowę do góry i westchnęła:
– Powietrze pełne wilgoci…
– Będzie jeszcze padać. – Rachela starała się, aby jej głos brzmiał natural-
nie. Był jednak zachrypnięty i skrzekliwy. Czuła się tak naładowana i tak bardzo
chciała biec, że ledwo dotrzymywała tempa spokojnym krokom Belli.
– Lubię takie dni – szepnęła Bella. – Kiedy chmury są tak nisko, niebo
zbliża się do ziemi i świat wydaje mi się mniejszy. Bardziej przytulny. Ziemia
pachnie tak jakoś intymnie. Weź oddech, czujesz? – odetchnęła głęboko, nie
odwracając twarzy w stronę Racheli. – Kiedy chmury są wysoko i niebo wydaje
się szeroko otwarte, te ziemskie zapachy gdzieś ulatują, gubiąc się w błękitnych
przestworzach, a w takie dni jak dziś… człowiek bardziej patrzy na ziemię. My-
ślę… według mnie ziemia ma taką samą głębię jak niebo. Rozumiesz, o czym
230 mówię? Będąc na ziemi, rzadko widzimy ją w sposób właściwy. Ale w takie dni