Page 230 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 230

– Ale oni byli komunistami! – wyrwało się Racheli, zaraz jednak ugryzła się
           w język. To była głupia uwaga.
             – A do jakiej partii ty należysz?
             – Do Bundu.
             – Nie wiem i nie chcę wiedzieć, jaką partią jest Bund. Dla mnie wystarczy,
           że jest to organizacja polityczna. Jesteś za młoda, aby mieszać się do polityki.
           Młodzież w twoim wieku powinna się uczyć. Kuratorium jednoznacznie zakazuje
           działalności politycznej. Jakiejkolwiek. Jeśli wszystkie szkoły przestrzegają tego
           prawa, to żydowska szkoła oczywiście także. Dlatego mówię otwarcie, panno
           Ejbuszyc, czeka cię surowa kara! – Rachela spuściła głowę. Czuła, jak łzy na-
           pływają jej do oczu. „Wszystko skończone, wszystko skończone!” Serce waliło
           jej ze zdenerwowania. Nie słuchała już, co mówi panna Biederman. Ta jednak
           nie mogła skończyć swojej karcącej mowy. – Prawdę mówiąc, od razu mieliśmy
           podejrzenia co do twojej działalności politycznej. Tak, przyszłaś do nas z tej…
           z tej bundowskiej szkoły elementarnej… Ale myśleliśmy, że jesteś mądrą dziew-
           czyną i zrozumiesz, że nie można zajmować się polityką w czasie, gdy trzeba
           się uczyć, i że porzucisz te głupstwa. A ty co zrobiłaś? Zaraziłaś jeszcze inne,
           grzeczne, dobrze wychowane dzieci tymi bredniami. Myślisz, że ich rodzice będą
           to tolerować? Myślisz, że my możemy? – Panna Biederman wzięła oddech, ale nie
           doczekawszy się żadnej odpowiedzi, ciągnęła dalej: – Stworzyliśmy ci wszelkie
           możliwości pracy społecznej: samorząd uczniowski, kółka zainteresowań, klub,
           byle nie polityczne. Tego nie chcemy tutaj, rozumiesz? – Rachela zaczęła się
           dziwić, czemu przemowa dyrektorki ciągnie się tak długo. „Po co ona tyle mówi?
           Przecież znam wyrok” – myślała. Panna Biederman wciąż jednak nie powiedziała
           jeszcze wszystkiego. – I teraz – znów przerwała swoim sztucznym kaszlem – kiedy
           wytłumaczyłam ci, jak wielka jest twa wina… jeśli chcesz, żebyśmy ci przebaczyli,
           musisz nam solennie przyrzec, że dopóki nie ukończysz naszej szkoły, twoja stopa
           nie przekroczy progu żadnej politycznej organizacji. Jeśli nam to przyrzekniesz,
           hmm… znajdziemy dla ciebie drogę do zrehabilitowania się. – Rachela podniosła
           głowę i jej zamglone spojrzenie zawisło na ustach panny Biederman. – Chcę od
           ciebie jednej rzeczy – dyrektorka wyprostowała się i, porzucając majestatyczną
           formę liczby mnogiej „my”, przeszła na bardziej bezpośrednią liczbę pojedynczą
           „ja”: – Chcę, abyś podała nazwiska tych wszystkich, którzy należą do twojej orga-
           nizacji. Nie tylko z twojej klasy, ale z całego gimnazjum. – Dziewczyna otworzyła
           usta i szybko zaczęła wdychać powietrze jak ryba, która nagle wypadła na suchy
           ląd. – Wszystkie nazwiska, teraz. Zanim stąd wyjdziesz.
             Rachelę zaczęło mdlić. W pokoju zrobiło się duszno. Przebiegła oczami po
           gabinecie. Znowu uderzyły ją kraty w oknie i zaczęły wirować jej przed oczyma
           w szalonym tańcu, coraz bliżej i bliżej, jakby zamierzały zmiażdżyć jej ciało. Czuła,
           że sukienka i fartuch przyklejają się jej do pleców, że pot ścieka za uszami. Nie
           ruszała się. Łykała tylko powietrze otwartymi ustami, mając wrażenie, że ser-
    228    ce skacze jej do gardła, a język przysycha do podniebienia. Nagle przypomniała
   225   226   227   228   229   230   231   232   233   234   235