Page 228 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 228

Przez chwilę panowała cisza. W tej ciszy spomiędzy dwóch szpalerów sto-
           jaków bezszelestnie jak duch wynurzyła się smukła postać dyrektorki, panny
           Biederman. Rachela złapała teczkę z podłogi i ukłoniła się.
             Dyrektorka nie odpowiedziała na pozdrowienie Racheli. Sięgnęła do kamei
           wpiętej przy dekolcie prostej, czarnej sukienki i spojrzała na zegarek, jakby dopiero
           teraz chciała się dowiedzieć, która jest godzina. Potrząsnęła głową, a wraz z nią
           zatrzęsły się starannie przylizane loki niczym żołnierze, którzy otrzymali rozkaz,
           aby stanąć na baczność. Zacisnęła bezbarwne usta podkreślające jej staropa-
           nieństwo i utkwiła w Racheli metaliczne, zimne spojrzenie, pod którym ciarki
           przebiegły całe ciało dziewczyny – od czubka głowy po koniuszki palców u stóp.
             – Na zbyt wiele sobie pozwalamy, panno Ejbuszyc, nieprawdaż? – uniosła
           rękę z zegarkiem przed oczy Racheli. Uczennica zaczęła szukać w głowie odpo-
           wiedniego usprawiedliwienia, ale zanim zdążyła otworzyć usta, by odpowiedzieć,
           dyrektorka już trzymała czubkami palców o krótko obciętych paznokciach brzeg
           jej kołnierzyka: – To jest biały kołnierzyk? – Panna Biederman pociągnęła kołnierz
           i nitki fastrygi zaczęły pękać szew za szwem, aż w połowie zawisł na plecach
           dziewczyny. – Zdjąć to! – Rachela sięgnęła ręką poniżej karku i dalej odpruwała
           kołnierz, aż został jej w dłoni. Szybko wepchnęła go do kieszeni fartucha. Pan-
           nie Biederman nie dość było tego. Teraz zabrała się za niebieską tarczę, która
           przymocowana była szpilką do lewego rękawa uczennicy. – Symbol naszej szkoły
           nosi się na szpilce? Zdjąć! – dziewczyna zaczęła się mocować z wiszącą tarczą.
           Była zmieszana i przyszło jej do głowy, że wygląda jak oficer, któremu generał
           zrywa szlify. Z tarczą w ręku, spuściwszy głowę, czekała na dalszą degradację.
           Dyrektorka wzięła się pod boki, po czym zaczęła ocierać dłonie jedną o dru-
           gą, co było u niej przejawem dużego zdenerwowania. – Do mojego gabinetu, proszę!
             Panna Biederman odwróciła się i podążyła do wyjścia. Uderzenia jej twardych,
           płaskich obcasów o kamienną posadzkę piwnicy niosły się echem. Dziewczyna
           szła za nią, oczami podążając za smukłą, czarną sylwetką, która miała formę
           sztywnego czworoboku bez najmniejszego zaokrąglenia. Małe, czarne loczki na
           głowie panny Biederman unosiły się lekko, rytmicznie i ze zdyscyplinowaniem.
           Głową i całą sztywnością przypominała Racheli maszerującą latarnię uliczną,
           która wznosi się po stopniach coraz wyżej i wyżej. Jednocześnie narastały w niej
           strach i nieprzyjemna ciekawość.
             Długi korytarz szkolny był pusty. Białe drzwi klas zamknięte. Słychać było za
           nimi obojętne, zrównoważone wykłady nauczycieli. W głębi korytarza wielki zegar
           ścienny pokazywał, że zbliża się połowa pierwszej lekcji. Pod zegarem siedział
           woźny Józef. Widząc maszerującą dyrektorkę z Rachelą, złapał się obiema rękami
           za policzki, jakby z wielkiego współczucia zaczęły go boleć zęby.
             Rachela zatrzymała się w otwartych drzwiach gabinetu. Była tu pierwszy
           raz. Zauważyła kratę w oknie i odkrycie jej również tutaj zadziwiło ją. Na tle
           czarnych prętów stał na parapecie różowy hiacynt. Panna Biederman już była
    226    za swym biurkiem.
   223   224   225   226   227   228   229   230   231   232   233