Page 231 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 231

sobie sen, w przebłysku pamięci zobaczyła go w całości. Ktoś ją ścigał, prag-
             nąc wydrzeć jej coś świętego, cennego. Potem przemknęło jej wspomnienie o daw-
             nych rewolucjonistach, którzy postawieni przed sądem dochodzeniowym poddawani
             byli torturom, mającym ich zmusić do wydania towarzyszy. Pełne poświęcenia lata
             w gimnazjum, bieganie popołudniami na dziesiątki prywatnych lekcji, za które płacono
             grosze – wszystko to w tej chwili wydało jej się takie bezwartościowe, takie małe…
                – To jest więzienie, nie szkoła! – wypaliła. – To jest więzienie! Więzienie! –
             rozpłakała się. Szlochając, z twarzą zanurzoną w chusteczce do nosa, pobiegła
             myślami do dzisiejszego poranka w domu: śpiący tata, mama w szlafroku szy-
             kująca jej jedzenie do szkoły. W tej chwili czara goryczy przelała się. Oderwała
             chusteczkę od wilgotnej twarzy i pochyliła się do zdumionej dyrektorki: – Wy
             stworzyliście nam możliwości?! – krzyknęła zawodząc. – Daliście nam swobody?!
             Wielkie mi swobody, jeśli nie można powiedzieć, co się myśli, jeśli trzeba kryć
             się ze swoimi przekonaniami. I wy chcecie zrobić ze mnie dobrą obywatelkę?
             Jaką obywatelkę, jakiego człowieka chcecie ze mnie zrobić, jeśli wymagacie…
                – Panno Ejbuszyc! – Dyrektorka przerwała jej ostro. Ku zdziwieniu Racheli jej
             głos od razu stał się z powrotem łagodny: – Swoim zachowaniem nie okazałaś
             bohaterstwa. Przeciwnie. Pokazałaś, że tak naprawdę jesteś jeszcze dzieckiem.
             Te łzy… – zmusiła się nawet do uśmiechu. – Tu nie chodzi o wydanie twoich ko-
             leżanek jakiejś inkwizycji. Nie jestem inkwizytorem. Dla ich dobra i dla swojego
             dobra powinnaś to uczynić.
                Rachelę rozpaliła zarówno hańba, jak i duma.
                – Tak, dyrektorzy carskich szkół też tak mówili!
                – Panno Ejbuszyc, nie pozwolę ci się obrażać.
                Ale dziewczyna już się zagalopowała i brnęła dalej. Nie była w stanie się
             powstrzymać.
                – Po co uczycie nas o Polakach, którzy walczyli o wolność Polski? Oni pozwolili
             się torturować, ale nie wydali swych towarzyszy. Ja też jestem polską patriotką.
             I walczę o prawdziwą wolność dla Polski. Nikogo nie namawiam do żadnego
             przestępstwa. Nie każę mordować czy kraść. Chcę, aby nasz kraj był wolny. Nie
             powinno być podziału na bogatych i biednych. Każdy powinien móc się kształcić.
             Nie powinno być miejsca dla antysemityzmu… Nikogo nie wydam! – Nowy potok
             łez zalał jej twarz. Wyjęła z kieszeni kulkę, w którą zmieniła się jej chusteczka do
             nosa, oraz brudny kołnierzyk i zaczęła nimi wycierać oczy z taką złością, jakby
             wraz z ostatnią łzą chciała sobie oczy wydrapać.
                Panna Biederman wstała. Była wściekła.
                – Proszę, aby przyszli twoi rodzice! Chcę z nimi porozmawiać!
                – Moi rodzice wiedzą, że należę do Bundu. Oni też należą i popierają moją
             działalność. – Rachela sięgnęła po teczkę między kolanami i też wstała. – Oni
             nie przyjdą! Słabo mówią po polsku i nie chcę, aby musieli się poniżać przed
             panią. Jestem już wystarczająco dojrzała, abym mogła sama wysłuchać wyroku
             wydanego na mnie.                                                    229
   226   227   228   229   230   231   232   233   234   235   236