Page 227 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 227

Wkrótce z naprzeciwka wyłoniła się filharmonia. Parę obdartych, przemo-
             czonych od deszczu afiszy zwisało z jej murów. Wydawało się, że czynią Racheli
             wyrzuty: „Nigdy nie byłaś na żadnym koncercie, nigdy!”. Pomyślała o Belli Cu-
             kerman. „Nigdy nie słyszałam nawet jej gry na pianinie” – pomyślała i przypo-
             mniała sobie rzadkie odwiedziny u przyjaciółki, które zaczynały się i kończyły
             przy drzwiach wejściowych tego bogatego domu. Ale oto teraz przebiega przy
             pełnych dostojeństwa sklepach delikatesowych. Zawsze, gdy się nie spieszy,
             z trudem odgania od siebie ochotę, aby się przy nich zatrzymać. Można tu kupić
             wino z Ziemi Izraela i egzotyczne owoce, jak winogrona, pomarańcze, banany, figi
             i daktyle. Ten sklep przypomniał jej o Dawidzie, który przyniósł jej pomarańcze,
             gdy chorowała zeszłej zimy. Niedaleko stąd jest też zegar, pod którym ona i Da-
             wid spotykali się każdego dnia. Rzuciła wzrokiem w stronę zegara. Jego wielkie
             wskazówki uświadomiły jej, jak długie godziny dzielą ją jeszcze od spotkania
             z Dawidem oraz jak bardzo jest spóźniona do szkoły.
                Pod wielkimi, zakratowanymi oknami gimnazjum zalegała nieruchoma cisza.
             Budynek wyglądał na opustoszały i jak zawsze wiało od niego chłodem.
                Przez tylną furtkę w płocie weszła do szkolnego ogródka. Szybko zbiegała
             schodkami do szatni w piwnicy, wsuwając do torby rękę, aby wymacać paczkę
             ulotek. Wyobrażała sobie twarze dziewcząt, kiedy znajdą je w kieszeniach swoich
             płaszczy. Jutro w całej szkole będzie wrzało od szeptów, a ona, Rachela – „nie-
             winiątko”, nadstawi uszu i pełna dumy wsłuchiwać się będzie w rozmowy, które
             dadzą jej satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. To już nie pierwszy raz. Rachela
             była doświadczoną kolporterką proklamacji. Zawartość dzisiejszych ulotek znała
             na pamięć. Było to wezwanie na mityng SOMS-u  – organizacji socjalistycznej
                                                      11
             młodzieży gimnazjalnej. Ostatnie spotkanie przed wakacjami miało na celu roz-
             propagowanie wśród młodzieży idei socjalizmu i zachęcenie jej do przemyślenia
             w czasie wakacji wszystkich problemów. Głównym jednak zadaniem mityngu
             było zdobycie informacji, gdzie uczniowie spędzają miesiące wolne od nauki, aby
             można było zorganizować tam jak największą liczbę kółek SOMS-u.
                Rachela stała już na progu szatni i przebiegała wzrokiem po stojakach obwie-
             szonych płaszczami i swetrami. Gdzieniegdzie między wieszakami, niczym grzyby
             w lesie, stały otwarte parasole. Uklęknęła pod stojakiem i otworzyła teczkę.
                Rozległo się skrzypnięcie. Szklany pogłos, który mu towarzyszył, oznaczał,
             że otworzyły się przeciwległe drzwi do piwnicy. Głośne kroki zbliżały się do niej,
             po czym nagle umilkły. Serce Racheli zamarło. Wstrzymała oddech i schowała
             twarz w klapy wiszącego płaszcza, pragnąc się nim zasłonić. Potem powoli
             schyliła się, szybko zamknęła teczkę i zerwała się na nogi. Ktoś stał na progu.
             Dobrze wiedziała, kto to jest.



             11   SOMS – Socjalistyczna Organizacja Młodzieży Szkolnej założona przez Bund, działająca w mię-
                dzywojennej Polsce w gimnazjach i liceach.                        225
   222   223   224   225   226   227   228   229   230   231   232