Page 197 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 197
Rumkowskim pierwsza para zatrzymała się, a te idące za nimi zaczęły się pchać,
tak że w mgnieniu oka pan Rumkowski został otoczony przez grono ściśniętych
dziecięcych ciałek.
– Cóż to za zator?! – zdenerwował się.
Na zatłoczonym korytarzu zapadła cisza. Przestraszone dzieci rozglądały się
za swoim opiekunem. Podszedł nauczyciel Szafran.
– Obiecaliśmy sobie niespodziankę, panie Rumkowski, lody… – szepnął mu do ucha.
Rumkowski czuł, jak wzbiera w nim złość. Szafran należał do tego typu ludzi,
których nazywamy „poczciwiną”. Nigdy nie podnosił głosu i nie gorączkował się.
Chaim Rumkowski całym sercem nienawidził takich ludzi. „Zimna ryba” – tak
w duszy nazywał Szafrana. Nieraz już mu się zdawało, że jego częste wybuchy
irytacji nie robią na Szafranie wrażenia: jakby krzyki Rumkowskiego nie dosię-
gały nauczyciela, który zdawał się głuchy, opancerzony. Ale w chwili spotkania
z „zimną rybą” Rumkowski uspokajał się i pod łagodnym spojrzeniem nauczyciela
złość go zwykle opuszczała.
– Proszę pójść z nami, panie Rumkowski – zaproponował Szafran. – Zobaczy
pan, jaką radość ma dzieciarnia.
– Nie mam czasu. – Rumkowski pokręcił głową i patrzył, jak Szafran czochra
główki mijających go dzieci. Odruchowo zaczął go naśladować. Nagle zawołał
na cały korytarz:
– Dzieciaki, macie ochotę na lody?
– Tak! – rozległ się chóralny krzyk i klaskanie w dłonie.
Rozpogodzona twarz Rumkowskiego i dobra wiadomość o lodach ożywiły dzieci.
Zaczęły podbiegać. Łapał ich pełne wdzięczności spojrzenia, które płynęły w jego
stronę ze wszystkich twarzyczek i w jego sercu coś łagodnie zagrało: „Zawsze będą
mnie pamiętać” – przypomniał sobie mowę tej wyrośniętej dziewczyny: „Przez
całe swoje życie będą mnie pamiętać, każde z nich. Będę ich obrońcą, ich tatą”.
Słowo „tata” brzmiało tak słodko i pocieszająco, chociaż jego echo, gdzieś
na dnie serca, kłuło czasem jak kolec.
*
Mordechaj Chaim Rumkowski dobrze pamiętał najważniejsze momenty ze
swojego życia. Nie żeby je jakoś celebrował czy żeby o nich mówił, ale nosił je
w sobie, myślał o nich, wspominał je w czasie rocznic jako kamienie milowe
mijane na długiej drodze, które powinny doprowadzić do czegoś, ale prawdę
mówiąc – nie doprowadziły.
W czasie tych rocznic zwykł na nowo przeżywać i odtwarzać w pamięci każdy
z tych milowych kamieni – jakby chciał odkryć, kiedy i gdzie jego życiowa dro-
ga powykrzywiała się, gubiąc swe obietnice. Nie, żeby oddawał się bez reszty 195