Page 195 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 195

– Coś zimnego do picia! – rozkazał Rumkowski. Wyszła, po czym wkrótce
             wróciła ze szklanką pełną spienionej wody sodowej. W wielkim pośpiechu zo-
             stawiła za sobą otwarte drzwi, więc z pobliskiej sali gimnastycznej, gdzie dalej
             przebiegała uroczystość, dobiegały dźwięki wesołej piosenki żołnierskiej.
                – Drzwi! – Rumkowski wyrwał szklankę z jej ręki. – Ile razy już ci mówiłem,
             Sigalicho, że drzwi zamyka się za sobą? – Zawstydzona kobieta spuściła oczy,
             podbiegła z powrotem do drzwi, zamknęła je i znów stanęła przy biurku. Na jej
             okrągłej twarzy malowało się przyjemne rozradowanie, jakby sama wlała w siebie
             szklankę lodowatej, świeżej wody. Wyciągnęła rękę, a on umieścił pustą szklankę
             między jej palcami: – Moje dzieci widziałaś już?
                – Tak, panie Rumkowski.
                – Myślisz, że nie pamiętam, jak wyglądałaś, kiedy byłaś taka malutka, osesek
             taki? – Delikatnie przeciągnął dłonią po jej ramieniu. – Nauczyciele mieli z tobą
             problemy – zachichotał. – Powiedzieli, że masz sieczkę w głowie, trociny… Ale
             wstawiłem się za tobą.
                – Zawsze był pan dla mnie dobry, panie Rumkowski.
                – Naprawdę? Naprawdę zawsze byłem dla ciebie dobry? To dlaczego tak się
             mnie bałaś? Trzęsłaś się jak listek, gdy tylko na ciebie spojrzałem.
                Ostrożnie wyciągnęła rękę spomiędzy jego palców:
                – Tak, bałam się pana, panie Rumkowski.
                – Dlatego byłem taki dobry dla ciebie, Sigalicho, właśnie dlatego. A powiedz
             – znów wziął jej palec i bawił się nim – czy dziś dalej się mnie boisz?
                Uśmiech zawstydzenia pojawił się na jej ustach:
                – Tak, panie Rumkowski.
                – Ale dziś boisz się mnie już inaczej, troszkę inaczej, co? – Przyciągnął do
             siebie jej pulchną postać. Zrobiła krok, jakby do odejścia. Złapał ją za łokieć.
             – Zawsze cię lubiłem Sigalicho, jak własne dziecko lubiłem.
                – Tak, panie Rumkowski.
                – I kto ci ślub urządził, jeśli nie ja? – triumfował. – Gdyby nie ja, byłabyś dzisiaj
             mężatką? Co on robi, ten twój frajer?
                Twarz pani Sigal zapłoniła się. Żyła na jej szyi zaczęła drżeć, a mały podbródek
             lekko, leciutko zadrżał.
                – Jest dobrym mężem – głos jej nabrał innego brzmienia. – On zrobi dla mnie
             wszystko, panie Rumkowski. Skoczy za mną w ogień. – Podniosła na Rumkow-
             skiego zwilgotniałe oczy. W ich kącikach kropelka do kropelki zaczęły wzbierać
             wielkie łzy, aż potoczyły się po nosie i okrągłych policzkach.
                Rumkowski chrząknął zmieszany. Łzy kobiece budziły w nim jednocześnie
             obrzydzenie i czułość.
                – Co się stało? – Uniósł jej twarz. Nie odpowiedziała. Wytarła twarz brzegiem
             fartucha. – Przestań chlipać!
                – Tak, panie Rumkowski. – Dopiero w tym momencie Sigalicha przeszła
             do niekontrolowanego szlochu, co on znosił z niezadowoleniem i na granicy    193
   190   191   192   193   194   195   196   197   198   199   200