Page 191 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 191

oni razem wzięci. Ci, którzy nie dorastają mi do pięt, będą mi dyktować, czym
             jest syjonizm. Naruszenie dyscypliny! Też mi wyrok! Oni będą mi, Mordechajowi
             Chaimowi, mówić, co trzeba robić. Zrobili ze mnie zwykłego szeregowca, wielcy
             generałowie! Bo skoro im nie podoba się zasiadać z Agudą w gminie, to znaczy,
             że ja też powinienem mieć z nią problem. A kto zatroszczy się o cały lud Izraela?
             Chcieliby umyć ręce od kłopotów całej społeczności, ha? Banda tchórzy i tyle! Nie
             będę ich małpować. Nie jestem pajacem! – W tym momencie położył dłonie na
             ramionach dwóch przedstawicieli gminy. – Powiedźcie mu, panowie, powiedźcie,
             czy moja praca nie jest pożyteczna dla gminy. Powiedźcie mu, czy moglibyście
             tak łatwo obejść się beze mnie.
                – Sprawa nie jest taka prosta, panie Rumkowski. – W poważnym tonie
             odezwał się Mazur. – Sam pan wie. My nie chcemy się mieszać w lobbystyczne
             rozgrywki Lejba Mincberga i Agudy. Nie chcemy wspierać antyżydowskiej partii
             rządzącej i wazeliniarstwem osiągać złagodzenia ustaw, które ta sama partia
             wydaje przeciwko nam. – Dwóch zagorzałych agudowców z gminy wyprostowało
             się i szykowało do obrony swego stanowiska. Mazur jednak nie pozwolił im dojść
             do słowa. – Chodzi mi o to – z jawną niechęcią patrzył Rumkowskiemu prosto
             w twarz – że jeśli należy się do partii, trzeba szanować postanowienia większości,
             nawet jeżeli nie są one bliskie naszemu sercu.
                – Tak? – Przerwał mu Rumkowski. – Nie inaczej? Nawet, kiedy los narodu jest
             zagrożony? Nawet, kiedy zbrodnią jest nie wstawić się za społecznością, której
             los spoczywa w rękach tego rządu? Nic nie robić jest lepiej, niż robić wszystko, co
             w naszej mocy? Tak, nawet za cenę wazeliniarstwa! Tak, wchodzić nawet tylnymi
             drzwiami i lobbować! Czemu natrząsacie się tak z Lejba Mincberga? Lepiej było-
             by nam bez niego, bez naszego własnego deputowanego? Powinniśmy się nim
             chlubić, ot co! – Rumkowski starł pianę z ust. – Podporządkować się decyzjom,
             ha? Nawet kiedy widzę, że większość jest bandą idiotów, tak?
                – Tak, nawet wtedy! – przytaknął Mazur równie zapalczywie.
                – Nawet kiedy widzę, że to banda szaleńców?
                – Tak, nawet wtedy! – Mazur chwycił Rumkowskiego za klapy marynarki. – Ma
             pan prawo przekonywać pańskich przyjaciół, że są bandą idiotów i szaleńców,
             ale w ramach dyscypliny partyjnej. Dopóki ich pan nie przekona, musi się pan
             podporządkowywać postanowieniom większości.
                – Nie ja! – Rumkowski uderzył się pięścią w piersi – Nie będę podporząd-
             kowywał się niczyjej głupocie. Robię to, co uważam za słuszne. Nie pozostawię
             narodu zdanego tylko na bożą łaskę. Pracuję dla mojego kraju, dla mojego
             miasta, dla mojej społeczności! To jest najważniejsze, a reszta jest tyle warta,
             co zeszłoroczny śnieg!… A pan nie wie – zawołał triumfalnie – nie wie pan, że
             oni sami mnie prosili, abym wrócił?
                I jakby chciał uniknąć odpowiedzi Mazura, odwrócił się od współrozmówców,
             doskoczył do stołu, chwycił ciastko z talerzyka, wepchnął je do ust i szybko
             opróżnił kieliszek alkoholu. Potem wyciągnął pomiętą chusteczkę do nosa,   189
   186   187   188   189   190   191   192   193   194   195   196