Page 186 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 186
obejmował jej szczupłe, śliczne ciałko, spojrzeniem gładził kręcone, puszyste
włoski i nawet nie zauważył, kiedy sam z przyjemnością zaczął kiwać głową
w rytm rozkołysanej melodii.
Dziewczynka skończyła śpiewać. Pan Rumkowski, który razem z nauczycielami
siedział na środku sceny przy zielono przykrytym stole, zerwał się z miejsca poru-
szony do głębi. Podbiegł do dziewczynki i kilka razy ucałował ją w głowę. Na dole,
w przyciemnionej sali, dziecięca publiczność ocknęła się z uśpienia i zaczęła entuzja-
stycznie klaskać. Dziewczynka, zagubiona i przestraszona, podniosła obie rączki do
zmęczonych, oślepionych światłem oczek, buzię wykrzywiła jak do płaczu i stawiając
niepewne kroki, chciała zbiec ze sceny. Ale Rumkowski mocno chwycił ją za rękę.
Pociągnął ją do swojego krzesła za zielonym stołem i posadził na kolanach. Jej ciało
było sztywne i napięte, jakby zamieniła się w drewnianą lalkę. Opuściła głowę i parą
zamglonych oczek wędrowała po wielkiej, ciemnej sali, jakby tam szukała pomocy.
Rumkowski nie przestawał całować główki z loczkami, gładząc policzki
przestraszonego dziecka. Dzieci na sali jeszcze głośniej klaskały i krzyczały.
Nauczyciele przy zielonym stole wymienili spojrzenia. Był najwyższy czas, aby
uspokoić publiczność i przejść do następnego punktu programu. Jeden z pe-
dagogów wstał. Rzucił spojrzenie na Rumkowskiego, poprawił krawat i zwrócił
się w kierunku sali. Jednak między salą i panem Rumkowskim nastało teraz
entuzjastyczne zjednoczenie. Rumkowski po koleżeńsku pomachał ręką do
dzieci, a one też pomachały do niego setkami rąk, które w ciemności wyglądały
jak morze jasnych, małych chorągiewek.
– Proszę o spokój. – Nauczyciel Szafran nadwyrężał struny głosowe, ale z jego
gardła wydobywał się jedynie słaby, chrapliwy głos, który nie mógł osiągnąć po-
ziomu krzyku. Hałas na sali zamienił się w zgiełk. Głos Szafrana, który normalnie,
pomimo słabości, działał na tłum dzieci, w tym wyjątkowym dla „Helenówka”
momencie, kiedy pan Rumkowski był w dobrym nastroju, a gromada dzieci we-
soło rozbrykana, zginął w hałasie jak śpiew syreny w szumie wzburzonych fal.
Rumkowski niczym prorok uniósł rękę i ochrypłym głosem zawołał:
– Gdzie jest fotograf?! – cisza jak makiem zasiał przerwała hałas rozba-
wionych głosików dziecięcych. Trwała chwilę, przeciągana oczekiwaniem, aż
na scenie zamiast fotografa pokazały się dwie inne dziewczynki z wielkim bu-
kietem tulipanów i narcyzów w rękach. Drobnymi kroczkami podeszły do pana
Rumkowskiego. Z niepewności charakterystycznej dla czterolatek plątały im
się nóżki, a ich ciałka chwiały się lekko. Za nimi szła wyrośnięta trzynastolatka,
która lekko popychała młodsze dziewczynki w stronę stołu. W cichej sali setki
par oczy rozbłysły ciekawością. Głos Rumkowskiego, teraz już zdenerwowany
i bardziej ochrypły, zadudnił:
– Przecież wezwałem fotografa!
Po sali przebiegł szmer. Dziewczynka na kolanach Rumkowskiego zerwała
się i popędziła do swoich przyjaciółek z bukietem w rękach, jakby chciała się
184 ukryć między nimi. Na sali zapanowało wielkie napięcie. W ciemności parę setek