Page 158 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 158

sztuka, i jedynie tu każdą uwagę pana Adama traktowano nie jako zarzut,
           ale jako słowo doświadczonego krytyka sztuki, który wie, co mówi i czego oczekuje.
             Pan Adam lubił przychodzić do restauracji wcześnie, kiedy stoliki nie były
           jeszcze pozajmowane, obrusy były nieskazitelnie czyste, a powietrze świeże (nie
           dokuczał mu dym z jego własnych cygar, ale nie mógł znieść gęstego powietrza,
           w którym mieszały się zapachy wielu papierosów i cygar). Lubił pełną oczekiwania
           gotowość lokalu i kelnerów na przyjęcie gości, a jego jako pierwszego klienta
           witano w wyjątkowy sposób, poświęcając mu szczególną uwagę. To wyjątkowe
           traktowanie było mu bardzo drogie.
             Swój stolik miał w kącie pod oknem. Jednak nie mógł stąd widzieć, co dzie-
           je się na podwórku, ponieważ w oknie była matowa szyba. Miał w tym kąciku
           wystarczająco dużo światła, a w tak ładny marcowy dzień jak dzisiaj stół był
           dosłownie okryty słonecznym obrusem. Zastawa oblana tym złotem iskrzyła się
           ku niemu migotliwymi błyskami. Ze szklanego wazonu tryskały tęczowe iskierki
           – wszystko to było balsamem na rozedrganą duszę pana Adama i zaostrzało
           jego apetyt z dziką siłą.
             Uroczyście, niemal na paluszkach, podszedł do swojego stolika, odsunął
           krzesło i stęknąwszy, z rozkoszą rozsiadł się w nim. Uniósł kapelusz, jakby chciał
           kogoś pozdrowić, kontrolując, czy włosy po bokach należycie zasłaniają łysinę.
           Uśmiechnął się do kelnera Maksa, który już zgięty wpół stał nad stolikiem, wy-
           ciągając ołówek zza ucha.
             – No, co słychać Maks? – Pan Adam przeciągnął pulchną dłonią po obrusie,
           jakby chciał go oczyścić z niewidocznych okruszków.
             – A cóż miałoby być słychać, panie Rozenberg? – Kelner wertował swój mały,
           biały bloczek.
              – O polityce zapewne nie chce pan rozmawiać przed jedzeniem.
             – Tylko bez polityki. Zarówno przed jedzeniem, jak i po nim.
             – Przekąska?
             Maks czekał z ołówkiem nad papierem. Pan Adam poufale nachylił się do kelnera:
             – Co pan poleca?
             – Karpia.
             – Karpia?
             – Karpia w galarecie. Rozpływa się w ustach. – Maks uniósł do ust koniuszki
           złożonych palców i cmoknął w nie z daleka.
             Adam wziął tę przekąskę.
             – Tylko dużo galarety! – Zawołał do kelnera, który już śpieszył, aby przynieść
           zamówienie.
             Pan Adam z zadowoleniem potarł dłonie. Ale w tym momencie jego spojrzenie
           zahaczyło o gazetę, która leżała na parapecie, przytwierdzona do drewnianego
           uchwytu. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Boleśnie odwrócił wzrok od okna.
           Z drugiej strony, przy bufecie, stał młody pan Feldman oparty łokciami o kasę,
    156    niewyraźnie mrucząc jakąś rzewną melodię. Pan Adam wiedział, że młody Feld-
   153   154   155   156   157   158   159   160   161   162   163