Page 159 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 159
man nosi w sercu ranę. Jego jedyny syn, chłopiec w wieku lat dziewięciu, przed
rokiem zapadł na dziecięcy paraliż. Pan Adam myślał, że wypadałoby zapytać
Feldmana, jak ma się jego synek, ale do tej pory nie przeszło mu to przez gardło.
I tak było lepiej. Zapytałby raz, musiałby zapytać jeszcze raz i jeszcze raz. A pan
Adam nie lubił mówić o chorobach, a już szczególnie w czasie jedzenia.
Głód osiągnął w nim punkt kulminacyjny, a Maks jeszcze ociągał się w kuchni.
Wzrok pana Adama niespokojnie wędrował w stronę twarzy Feldmana i uciekał
od niej. Potem zatrzymał się na barze i zaczął skakać po wystawionych tam
butelkach i ich odbiciach w umieszczonym z tyłu lustrze. Adam przypomniał
sobie, że nie zamówił nic do picia i zaczął w głowie wertować nazwy win, które
pasowałyby do jego dzisiejszego nastroju i do zamówionej przystawki. Wreszcie
drzwi od kuchni wesoło zahuśtały się na zawiasach i ukazał się Maks niosący
srebrną tacę. Trzymając ją zgrabnie nad głową, na rozstawionych koniuszkach
palców, podszedł uroczystym, tanecznym krokiem do pana Adama. Uśmiechnął
się krótko i szybko zaczął zastawiać stół, stawiając najpierw pleciony koszyczek
z rozmaitymi sztućcami, potem talerzyki z dodatkami, z czerwonym i białym
chrzanem, ogóreczkami i specjalny talerz z plasterkami świeżej, soczystej cytry-
ny. W końcu szczególnym, podniosłym ruchem postawił przed panem Adamem
talerz ze złotą obwódką, na którym była ryba w galarecie.
– Niech mi pan poda wermut, noilly prat , biały! – Pan Adam pośpiesznie
13
chwycił serwetkę, która jak sterczący stożek stała z boku, wepchnął ją pod
sztywny kołnierzyk koszuli i sięgnął po sztućce. Chciwie wziął je w obroty, pro-
wadząc do niecierpliwych ust, do których z apetytu napłynęła już ślina, aż poczuł
na podniebieniu i języku ten słodki, ożywczy smak kawałka łódzkiej, żydowskiej
ryby. Całe jego ciało i duszę ogarnęła błogość.
Wkrótce pokazał się Maks z kieliszkiem mocnego wermutu. Pan Adam nie-
mal wyrwał mu go z ręki, od razu unosząc do ust, wsysając trunek przez szparę
między wilgotnymi, spragnionymi wargami.
Słońce przeświecało przez galaretę i panu Adamowi wydawało się, że kroi
kawałek światła, kawałek wiosny. Głowa stała się jakaś lżejsza i wolna od
wszystkich czarnych myśli. Miał uczucie, że wszystkie jego członki śpiewają
pieśń: „Dobrze… dobrze… dobrze”.
Teraz już drzwi często skrzypiały, gdy pojawiali się nowi konsumenci, sprze-
dawcy i dysponenci ze sklepów przy ulicy Piotrkowskiej. Za każdym razem, gdy
drzwi się otwierały, pan Adam mechanicznie unosił głowę w ich stronę. Tak
naprawdę jednak nikogo i nic nie widział. W trzech czwartych zjadł już wielką
rybę z talerza, gdy jego dobry nastrój został przerwany, a kolejny kęs utknął mu
w gardle. Nie zwracając uwagi na nikogo i na nic, Adam jednak rozpoznał między
wchodzącymi gośćmi starego Rumkowskiego.
13 Francuskie wino, najbardziej wytrawne w rodzinie wermutów. 157