Page 147 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 147

pieniądze, które w niego zainwestowali. Dlatego okradał ich – czasem parę
             złotych wydobytych ze schowka albo parę spinek czy wreszcie kolczyków, dzię-
             ki którym doszedł – w jego ówczesnym mniemaniu – do małego kapitału. A to
             wszystko dzięki Jadwidze. Pamiętał o tym i za to szczęście, które przynosiła,
             kochał ją jeszcze bardziej. Oczywiście, od razu wiedział bardzo dobrze, że idzie
             za nim, gdyż chce się uwolnić od rodziców. Kiedy mówiła mu: „Kocham cię”
             – myślała: „Nienawidzę ich”. O, jak doskonale ją rozumiał! Czuł się jej bliski dzięki
             pokrewieństwu losów, a także z tej przyczyny, że ona go jeszcze bardziej kochała.
             Jakim potulnym, wesołym kociakiem była wtedy! – pan Adam uśmiechnął się
             prawie sentymentalnie. – I taka pozostała do dziś.
                Jedyna rzecz, o którą powinien mieć do niej żal, to jej stosunek do Mietka.
             Nigdy nie traktowała go jak matka. Kiedy Mietek był jeszcze mały, podchodziła
             do niego jak do zabaweczki. Kiedy podrósł, stał się jej kolegą, z którym wszędzie
             się wypuszczała, a gdy jej się znudził, kazała mu sobie iść. Nie brała poważnie
             swojego macierzyństwa. Ale czy mógł jej robić wyrzuty? Czy on sam był lepszym
             ojcem? A przecież Mietek przy tym wszystkim wyrósł na przystojnego, zdrowego
             młodzieńca, nawet z głową na karku, choć po mamusi odziedziczył lekki stosu-
             nek do życia. Może właśnie ten ich sposób, jego i Jadwigi, był właściwą drogą
             wychowywania dzieci? Zostawić je, by nieskrępowane rosły tak, jak chcą, niczym
             rośliny, zwierzęta – natura nie powinna być powstrzymywana w swej przyrodzo-
             nej drodze przez ograniczającą dyscyplinę i fałszywe zasady wymyślone przez
             skrzywione ludzkie umysły. Warunki do rozwoju miał Mietek idealne: pokój
             z zabawkami, podróże, książki i niczym nie ograniczoną swobodę. Adam nie
             zabraniał mu wychodzić gdziekolwiek chciał, nie sprawdzał, kim są jego koledzy.
             Nigdy go nie bił i nie strofował. Prawda, zarówno on, jak i Jadwiga nie byli zbytnio
             zainteresowani sprawami, którymi żył ich syn, jego chłopięcymi opowieściami, ale
             gdzie jest napisane, że rodzice muszą się interesować tematami, które zajmują
             ich dzieci? Najważniejszą kwestią było je kochać – a w swoją miłość do Mietka
             Adam nie wątpił. Dlatego tak go zdenerwowało to, co Mietek powiedział rano
             w aucie. Jego syn był niewdzięczny, nie doceniał tego, jak dobrze mu się wiedzie.
             Ale pan Adam już dawno mu wybaczył. Mietek przechodził trudny okres: lata
             dojrzewania – i pan Adam jako nowoczesny ojciec brał to pod uwagę.
                Adam wyjął z szuflady swoje cygara, wygodnie usadowił się w fotelu i pową-
             chał otwarte pudełeczko. Dopiero co przeprowadzona analiza życia rodzinnego
             sprawiła mu przyjemność. Pomyślał nawet, że jeszcze dziś i w ogóle od czasu
             do czasu zapukałby do drzwi sypialni Jadwigi, gdyby nie miała tak wystających
             żeber i piersi pozbawionych soczystości – co w jawny sposób ostatnimi czasy
             napawało go wstrętem.
                Zapalił cygaro i rozdął potężne nozdrza, wdychając orzeźwiający aromat.
             Usłyszał, że drzwi w pokoju obok otwierają się. Łomot maszyn wdarł się do
             gabinetu z podwójną siłą. Pan Adam zawołał, próbując przekrzyczeć ten hałas:
                – Zajdenfeld!                                                     145
   142   143   144   145   146   147   148   149   150   151   152