Page 145 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 145

Strażnik przy bramie znowu męczył się przy prętach. Tym razem pojawiła się
             czarna taksówka i pan Adam od razu dostrzegł w niej wielki, wiosenny kapelusz
             swojej żony Jadwigi. Odszedł od okna, otworzył szufladę i wyjął z niej trochę pa-
             pierów i teczek. Rozsiadł się w fotelu i przybrał minę bardzo zajętego człowieka.
             Para wysokich obcasów zastukała za drzwiami. Jadwiga była dużo młodsza od
             Adama. Na jej twarzy były jeszcze widoczne ślady dopiero co minionej piękności.
             Farbowane blond włosy w kolorze żółtawolnianym zwinięte miała w wałek nad
             karkiem i po bokach twarzy. To dodawało dziewczęcości jej wyglądowi. Całą jej
             twarz pokrywała gruba warstwa pudru i różu, przez którą ledwo prześwitywały
             cienkie linie zmarszczek na czole i wokół oczu. Brwi miała wyskubane i naryso-
             wane grubą, ciemnobrązową kredką, wąskie wargi z perfekcyjną precyzją poma-
             lowane na czerwono. Na chudym, kształtnym nosie znajdowały się pozłacane,
             ciemne okulary przeciwsłoneczne, które po chwili zdjęła pełnym gracji ruchem
             dłoni w białej rękawiczce.
                Stukając obcasami i kołysząc szczupłą sylwetką odzianą w zimową, wiśniową
             garsonkę zbliżyła się do biurka Adama. Białą, wąską dłonią otoczoną w przegubie
             szarym, puszystym futerkiem rękawa poprawiła także szary, futrzany kołnierz
             wokół szyi. W okamgnieniu Jadwiga z gracją wylądowała na kolanach nieprzy-
             gotowanego na to Adama. Otoczyła go mocna woń perfum. Objął szczupłą talię
             żony. Jej chudość na nowo przywiodła mu na myśl pannę Zosię. Wydało mu się
             dziwaczne to chwilowe pożądanie stenografistki – więc łagodnie odsunął żonę
             i wstał. Prawda była taka, że od jakiegoś czasu czuł odrazę do chudych kobiet.
             Nie znosił ich wystających żeber, ich pozbawionych ciała, wyschłych pośladków,
             chudych ramion, suchej skóry, przez którą przy pierwszym dotknięciu czuć było
             kości. Największą odrazę jednak czuł wobec ich płaskich biustów. W marzeniach
             sennych zawsze widział pełne kobiece ciała, zaokrąglone pośladki i pełne,
             ciężkie piersi. Przeszukując najlepsze burdele w mieście, zawsze wybierał sobie
             dziewczynę, która odpowiadała tym jego snom.
                Pospiesznie ucałował dłoń żony odzianą w białą rękawiczkę:
                – Jadwisiu, kotku mój – pogłaskał materiał rękawiczki nad jej palcami.
             – Jesteś tak świeża jak ten dzisiejszy dzień na dworze.
                Niczym kotka odepchnęła go od siebie. Bez wielkiego entuzjazmu poprosił ją:
                – Chodź, usiądź na chwilkę obok mnie.
                Z gracją pokręciła głową:
                – Ja tylko na chwilkę wpadłam, Adasiu… Widziałam kapelusz… Sto. – Przy-
             pomniała mu.
                Wepchnął jej banknoty między palce.
                – Dla kogo się tak wystroiłaś?
                – No zgadnij… – klepnęła go w policzek i zrobiła taki ruch ramionami, jakby
             chciała go objąć. Ale on już trzymał rękę na jej ramieniu i lekko popychał w kie-
             runku drzwi. Nagle jego twarz pojaśniała żywym zainteresowaniem:
                – A co robi Sunia?                                                143
   140   141   142   143   144   145   146   147   148   149   150