Page 142 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 142
roślinami i porcelanowymi pałacykami. Zachciało mu się być rybą. Stoliczek
z szachownicą stojący obok przywoływał go do siebie. Już po chwili siedział
pochylony nad nim, pogrążony w skomplikowanych kalkulacjach, w jaki sposób
sobie samemu zbić gońca. Przy szachownicy opuściło go zmęczenie, a wraz
z nim jakby sam siebie opuścił. Przy szachach był niczym ryba, ale innego
gatunku niż te w akwarium. Wypływał jakby ze swojego ciała i nurkował w kla-
rownej wodzie spekulacji myślowych – to był jedyny rodzaj ryby, którą mógł się
stać. Te kalkulacje odnośnie zbicia … nie tak łatwo mu poszły, ponieważ prze-
ciwnik w postaci jego samego, który z nim grał, też nie był skłonny machnąć
na to ręką. Goniec był zabezpieczony od tyłu na trzech polach, a jednocześnie
„przeciwna” królowa wykorzystała jego zajęcie się gońcem i po cichu mobilizo-
wała armię, aby na boku przeprowadzić swoją roszadę. Walka ze sobą samym
stawała się coraz bardziej zaciekła. Albo zbije sobie gońca, albo zapłaci wielką
cenę swojemu drugiemu „ja”, które przeprowadziło roszadę i odsłoniło gołego
króla.
Przypadkowo, całkiem niechcący, jego wzrok padł na przeciwległą ścianę,
gdzie obrócony i zasłonięty płachtą poplamioną farbami stał rozpoczęty portret,
który zamówił u malarza Gutmana. Tak, między nim, Adamem, i portretem była
niepisana umowa, że nie będą się nawzajem zauważać. Pozowanie Gutmanowi
stawało się dla niego utrapieniem. Przypominało mu to niezbyt zajmujące wizyty
u dentysty. Ale, choćby nie wiadomo jak bardzo chciał, w żaden sposób nie mógł
odciąć się od tego tematu. Było w nim mroczne pragnienie, a jednocześnie strach
przed spotkaniem się z sobą samym na obrazie. Zupełnie inne spotkanie z sobą
samym niż to przy szachownicy, ale równie pasjonujące.
W tym momencie, kiedy przypadkowo zauważył obraz, coś go popchnęło,
aby zbliżyć się i odkryć go. Tak, wiedział, że jest to gra niczym z Doriana Graya
9
i uświadomienie sobie tego podobieństwa zmroziło go. On nie jest Dorianem
Grayem. Oddał się w ręce wulgarnego, niedouczonego malarza, który za po-
mocą swego pędzla trzyma go jak zaczarowanego po to tylko, żeby zarobić na
codzienną egzystencję.
Zdjął płachtę zasłaniającą obraz i cofnął się. Płótno było wysmarowane
chaotycznymi plamami farb, a między nimi niewyraźnie, jak zza mgły, wynurzał
się kontur ciała Adama oraz bardziej wykończone rysy twarzy i oczu. Stało się
dla niego jasne, że ma przed sobą karykaturę kogoś, kto jest podobny do niego.
Gutman zakpił z niego. On, Adam, nie różnił się aż tak bardzo od tej kreatury,
którą teraz widział przed sobą. Rzeczywiście, był łysawy, a jego brzuch, mimo
codziennych ćwiczeń, jakoś nie zmalał. Ale policzki nie były tak wydęte, a sama
twarz była mocniejsza, pełna wyrazu, nie miał takiego drugiego podbródka. No
i te naszkicowane palce – kto widział ludzką rękę z tak grubymi palcami? On,
140 9 Portret Doriana Graya, skandalizująca powieść Oscara Wilde’a z 1891 r.