Page 107 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 107

poplamione i upstrzone. Ale wiedział z opowieści Iciego Meira, że piegi dziadka
             były widoczne nawet przez jego słomianą brodę. „Jestem trochę nakrapiany
             – mawiał Icie Meir do swoich. – Ale nie umywam się do dziadka. Miał piegów
             niczym gwiazd na niebie i ziaren piasku na ziemi”. Szolem uśmiechnął się jeszcze
             szerzej. Faktycznie, Icie Meir był tak podobny do dziadka na obrazku, że gdyby
             nie dziadkowa broda, chłopiec mógłby przysiąc, że ma przed sobą zdjęcie włas-
             nego ojca. Obaj mieli takie same bezrzęse oczy, takie same jasne, nastroszone
             brwi, tak samo niski kark, korpulentną sylwetkę i szerokie, mocne dłonie. Piegi
             mieli nawet na palcach i wyglądali niczym wyjęci z worka z brązowym cukrem.
                Szolem zasłuchał się. Stukanie końskich kopyt ucichło niemal tuż przy jego
             uchu. Za oknem zaczął się niewielki ruch. Na zewnątrz ktoś rozmawiał, po czym
             zaraz rozległy się kroki. Po krótkiej chwili drzwi do sutereny otwarły się. Chłopiec
             ujrzał wysokiego mężczyznę w czarnym płaszczu, z brązowymi, skórzanymi rę-
             kawiczkami w dłoni, bez kapelusza. Twarz przybysza była czerwonobrązowa od
             siarczystego mrozu. Para czarnych, ciekawych oczu spoczęła na chorym chłopcu.
                – Stolarz Icie Meir?
                Szolem podciągnął się na poduszce:
                – Nie ma go w domu. Jestem jego synem.
                Mężczyzna stał przez chwilę zamyślony. Jego wzrok powędrował po wilgotnych
             ścianach piwnicy, meblach, podłodze, aż ponownie zatrzymał się na Szolemie:
                – Powiedziano mi, że pański ojciec może zrobić dobre meble.
                – Oczywiście, może. Proszę mi powiedzieć, o co chodzi.
                – Powiem panu – uśmiechnął się przybysz. – Mam w domu starą szafę. An-
             tyczną, rzeźbioną. Wypadły z niej drzwi i połamały się, więc chciałbym dać je do
             naprawy. Ta szafa to spadek. – Mówiąc to, mężczyzna zanurzył rękę w wewnętrz-
             nej kieszeni płaszcza. Przed oczyma Szolema rozbłysło pióro z czystego złota
             zakończone zakrzywioną stalówką. Mężczyzna napisał coś na białej wizytówce
             i zbliżył się do łóżka: – Oto mój nowy adres.
                Na wizytówce posrebrzanymi literami było wypisane nazwisko Samuela Cuker-
             mana. Karteczka lekko drżała w dłoni Szolema. Wpił się oczyma w litery i w tym
             momencie powrócił do niego dawno zapomniany obraz – kiedyś bracia zabrali
             go do ogrodu kolejowego , a on, smyk cztero-pięcioletni, wyszedł stamtąd i po-
                                  37
             szedł sobie do szumiącego budynku – ceglanego, wibrującego monstrum, które
             rzuciło na niego czar i sparaliżowało jego członki, nie pozwalając nimi ruszyć, aby
             uciec. Wówczas odnalazł go Josi, po czym wziął za rękę i zaprowadził z powrotem
             do ogrodu kolejowego. „Znalazłem go przy fabryce Cukermanów” – powiedział




             37   Ogród kolejowy, też park kolejowy, skwer przy dworcu Łódź Fabryczna, dziś park im. Stanisława
                Moniuszki. Arnold Mostowicz w swoich wspomnieniach pisze, że Żydzi nazywali to miejsce koli-
                -gurtn (jid.). Autorka posługuje się nazwą kolje-gortn. Słowo kolje/koli – oznacza ‘kolej’, a gortn/
                gurtn – to ogród.                                                 105
   102   103   104   105   106   107   108   109   110   111   112