Page 112 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 112

– Tak, to mój tata. Tutaj jeszcze chodził do chederu. Ale gdy tylko dostał się
           pod opiekę babci, już nie musiał tam chodzić. Miał sad. Rebe  przestał go wtedy
                                                            40
           uszczęśliwiać uszczypnięciami w policzki, bo zaczął dawać mu lanie. A dziadek,
           jego własny ojciec, wcale nie wstawiał się za nim. Tata mówi, że nieustannie nosił
           na ciele liczne pręgi we wszystkich możliwych kolorach. Czarne pręgi – stare,
           niebieskie – nieco nowsze, a czerwone – zupełnie nowiusieńkie. Na plecach
           miał wymalowany cały wzór. Rozumie pan. W porównaniu z tym, co on obrywał,
           to my, ja i moi bracia, dostajemy od niego same pieszczoty.
             – Pański ojciec bije?
             – Nie. Dzisiaj już nie. Mój tata jest człowiekiem o miękkim sercu, ale nerwo-
           wym. Szybko zaczyna się gotować, ale jeszcze szybciej stygnie. A bicie to wolałem
           dostawać od niego niż od mamy. Gdy musiał uderzyć, to szybko załatwiał spra-
           wę – raz, dwa i było po wszystkim. Ale z mamą było zupełnie inaczej. Najpierw
           mówiła: „Oj, już ja się za ciebie wezmę! Rety, jak ja ci przyleję!”. I tak długo się
           do tego zabierała, że musieliśmy ją prosić: „Weź i lej, ale niech się to już skoń-
           czy!”. A gdy już złapała miotłę, którą nazywaliśmy „szczoteczką do zębów”,
           tak długo nią machała nad głową, że aż dusza mogła opuścić ciało. A czasa-
           mi w trakcie tego wszystkiego mijała jej ochota na bicie. Rzucała wówczas
           broń i zaczynał się długi okres gniewu, który trwał, dopóki nie interweniował ojciec.
             Samuel obrócił kartę w albumie.
             – A tu są oboje?
             – Tak. Widzi pan tę płócienną pałatkę na dole? Tutaj ojciec sypiał w letnie
           noce – Szolem uśmiechnął się. – Wie pan, on mówi, że czasami w nocy mama
           wyskakiwała do niego przez okno i wówczas opowiadali sobie różne historie.
           Czasami robił jej psikusy. Jednego razu przywiązał ją do drzewa za warkocze, ale
           ona też nie pozostała mu dłużna. Przewróciła wszystkie kosze z jabłkami, które
           nazbierał. Ale ta idylla nie trwała długo, panie Cukerman. Dziadkowi „gojskie
           życie” w sadzie nie przypadło do gustu. Jeśli jego syn nie chce być rabinem, to
           niech chociaż będzie rzemieślnikiem. Powiedział i po zabawie. Gdy ojciec skoń-
           czył jedenaście lat, babcia zaprowadziła go na stację, do pociągu jadącego do
           Warszawy. Ubrała go z tej okazji w całą koszulę i parę pocerowanych skarpet,
           a także zaopatrzyła we wskazówki, jak ma się zachowywać pośród obcych.
           Wsadziła go do wagonu bez grosza przy duszy, zapewniając, że nie musi mieć
           biletu, bo kobiety w pociągu ukryją go i tym sposobem szczęśliwie dotrze do
           Warszawy, aby tam zdobyć zawód i wyjść na ludzi. Wie pan, jak długo mój tata
           jechał z Końskowoli do Warszawy? Pięć dni. Ni mniej, ni więcej. Kobiety w wa-
           gonach faktycznie miały dobre serca i zasłaniały go swoimi długimi spódnicami,
           ale i tak na każdej stacji wyciągano go spod ławki, dawano parę kuksańców, po



           40   Rebe – zwrot grzecznościowy, uczniowie w ten sposób zwracali się do nauczyciela w chederze lub
    110      jesziwie. Określenie używane także przez chasydów w stosunku do cadyka.
   107   108   109   110   111   112   113   114   115   116   117