Page 106 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 106
Dawid – w gimnazjalistce Racheli. Miał przecież tyle wspólnego z dziewczętami
z grupy – razem chodzili na wycieczki, jeździli na kolonie. Nigdy nie zabrakło im
tematów do rozmowy, do żartów. Dziwił się, dlaczego nigdy nie zatęsknił do żadnej
z nich, tak jak tęsknił do Estery, i dlaczego do żadnej nie czuł tego, co ostatnio
czuł do Flory. Pytał samego siebie, czy to nie jest zdrada wobec organizacji. Było
to nieprzyjemnie pytanie. W tym czasie coś lekko stuknęło pod warsztatem. Cienki
pisk i drżące odgłosy przecięły ciszę panującą w piwnicy – to mysz złapała się
w pułapkę. Szolem dopuścił ten fakt do swojej świadomości. Myszy były tu teraz
rzadkością. Często słyszano je drapiące w ściany czy biegające po suficie – pod
podłogą piekarni, ale Szolemowi nie przeszkadzało ich nocne hałasowanie, teraz
jednak nie mógł znieść trwożnego rzucania się myszy w pułapce.
Podniósł się, z wielkim wysiłkiem zsunął nogi z łóżka. Kolana mu drżały. Jeszcze
nie był tak zdrów, jak mu się wydawało. Chwiejąc się jak odurzony alkoholem,
podszedł do warsztatu i wyciągnął pułapkę ze zdobyczą w środku. Lekko chwy-
cił w palce ciało myszy, doniósł zwierzę do drzwi, uchylił je, po czym rzuciwszy
ochryple „Idź!”, wypuścił gryzonia wciąż jeszcze trzymającego w pyszczku kawałek
chleba, który zwabił go do więzienia.
Poczuł ulgę. Był to czyn niemal socjalistyczny, krok do przodu w walce z komu-
nizmem. On, Szolem, zemścił się na bracie Motlu. Darowanie wolności żywemu
stworzeniu było wielką rzeczą. Nie, żeby on, Szolem, lubił myszy. Ale nie chciał
mieć ich krwi na rękach. A najbardziej sprzeciwiał się wabieniu ich odrobiną
chleba na śmierć w pułapce. Motl podrzucał takie przynęty, a on – nie.
Szolem, zorientowawszy się, że wciąż jeszcze trzyma w ręku narzędzie śmier-
ci, odrzucił je z obrzydzeniem pod wodniarkę. Już chciał wejść z powrotem do
łóżka, gdy jego wzrok padł na mahoniowy stoliczek. Zapragnął obejrzeć swoje
fotografie z letnich kolonii. Wyciągnął rękę po album. I wtedy spojrzał na drugi
album – poobrywany i luźny. Album Szejny Pesi. Przypomniał sobie, że gdy był
dzieckiem i leżał chory, matka dawała mu album do łóżka, aby się nie nudził.
Wyciągnął rękę również i po niego.
*
W suterenie było cicho. Ogień w piecu lekko buzował, błyskając pomiędzy
fajerkami. Przez okno wdzierał się daleki odgłos końskich kopyt i głuchy, ledwo
słyszalny stukot kół dorożki na zaśnieżonym bruku. W ulicznej ciszy końskie
kopyta stukały rytmicznie i coraz głośniej.
Szolem otworzył okładkę albumu Szejny Pesi i uśmiechnął się. Na samym
środku pierwszej strony znajdowała się fotografia babci i dziadka. Wpatrzył się
w oblicze seniora rodu. Wydało mu się nawet, że dostrzega kilka piegów na jego
104 krótkim, mięsistym nosie. Nie był tego pewien, ponieważ zdjęcie było odrobinę