Page 62 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 62

wydało się jej śmieszne. On nie był dzieckiem, a ona nie była ani chora, ani
           szalona, żeby go trzeba przed nią chronić. Gdyby Lejb dał jakiś znak zainte-
           resowania, nie przejmowałaby się Gołdą. Wydawało się jednak, że jej nawet
           nie zauważa.
             Irena przysunęła się bliżej. Nikt nic nie mówił, z wyjątkiem Sary, która
           karmiła Szmuła i cicho z nim rozmawiała. Irena spróbowała jeszcze raz,
           w nadziei, że może Lejb odpowie.
             – Powinniśmy to drzewo sami ściąć, zanim tamci przyszli. Pomyśleć, jak
           dużo opału byśmy mieli. Kasztan należy przecież do naszego domu, prawda?
             – A może mi pani powiedzieć, czym to mielibyśmy zrobić? Kuchennymi
           nożami?
             Irena poczuła, że jej policzki pokrywają się czerwonymi plamami. Nie
           ulegało wątpliwości, że głos Gołdy nasycony był wrogością. Złość kipiała
           w Irenie, próbowała to jednak ukryć, bo nie chciała, żeby Lejb to zauważył.
             – Gdzieś tam znalazłaby się jakaś siekiera – powiedziała spokojnie, lecz
           z pewną zaczepnością w głosie.
             – Ach tak! A pani jest pewnie specjalistką od ścinania drzew, pani Razer.
           O ile ja wiem, to nie ma siekier w naszym domu.
             – Gołda, co jest z tobą? – wtrąciła się Sara Rubinsztajn, jakby chcąc córkę
           skarcić.
             – Nic, nic, wszystko jest jak trzeba, mamo.
             Irena toczyła przez moment boje z samą sobą. Nie mogła się zdecydować,
           czy dać po sobie poznać, że ją obrażono i wyjść, czy udawać, iż nic się nie
           stało i zostać. Wybrała to drugie rozwiązanie. Nikt w końcu z całej tej rodziny
           nie okazywał jej dotąd niechęci, a Gołda… Gołda po prostu była zazdrosna.
             – Mamy tu przecież w domu kilku mężczyzn – powiedziała po chwili,
           patrząc na Lejba, który w międzyczasie podniósł się z krzesła i stał teraz oparty
           rękami o framugę okna. – Mężczyźni powinni umieć ścinać drzewa.
             Lejb chyba jednak nie. Nie wyglądało na to, żeby nadawał się do siekiery
           i piły. Irena patrzyła ukradkiem na jego ręce oparte o okienną ramę. Miała
           ochotę zakryć je własnymi dłońmi, chronić je. Takie ręce nie są przeznaczo-
           ne do pracy, nadają się tylko do przewracania stron w książkach i może do
           pieszczot, jeśli się ich nie wystraszy.
             – Za późno już na takie dyskusje. – Klara odwróciła się i wskazała na
           okno. – Drzewo zaraz się przewróci!
             Wszyscy teraz patrzyli przez okno. Zobaczyli, jak drzewo zachwiało się,
     62    przechyliło na jedną stronę i zaczęło upadać, najpierw powoli, potem coraz
   57   58   59   60   61   62   63   64   65   66   67