Page 65 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 65

zapomogę. Dzisiaj Jakub strzygł pewnego małego chłopczyka, jednego z tych,
             którzy mieli jechać. Ten chłopiec o niczym nie miał pojęcia, ale jego starszy
             brat, który go przyprowadził, wiedział, to widać było w jego oczach. Prosił,
             by młodszemu bratu przyciąć loki – może chciał sam siebie oszukać albo po
             prostu powiedzieć: musisz się dzisiaj ostrzyc, braciszku, później będzie z tym
             ciężko, nożyczek nie będzie, lepiej niech to fryzjer porządnie zrobi, żebyś
             ładnie na drogę wyglądał…
                – Panie Lewin, czy pan wie, co z nimi będzie? Co pan myśli?
                – Nic nie wiem – odparł Jakub zmęczonym głosem. – Po prostu nic. Skąd
             miałbym wiedzieć?
                – Tak, rozumiem. – Mężczyzna wstał z fotela. – Lepiej nie wiedzieć. Ale
             ja miałem szczęście. No to dziękuję i do widzenia.
                Jakub został sam. Na podłodze walały się ścięte włosy, z którymi nie
             zdążył jeszcze zrobić porządku. Leżały w kącie, koło zimnego piecyka. Były
             wśród nich także jasne, złociste loki tamtego małego chłopczyka. Jakub
             schylił się, podniósł garść włosów, były miękkie, nadal pachniały ciepłą,
             dziecięcą główką.
                Lewin odwrócił się niechętnie, kiedy usłyszał, że drzwi znów się otworzyły.
             Nie mógł dziś dłużej pracować, chciał zakład zamknąć i iść do domu. Miękkie,
             jasne włosy parzyły go w rękę, nie potrafił ich jednak wypuścić.
                Tym razem nie był to jednak nowy klient. To Goldberg przyszedł z wizytą.
                – Na litość boską, jak ty wyglądasz – wybuchnął. – Chory jesteś?
                – Nie, nie jestem chory.
                – Co tam masz w ręku?
                – Ach, to tylko trochę włosów chłopca, którego dziś strzygłem. On jutro
             jedzie. Z całą rodziną.
                – Tak, dużo ludzi jedzie. Biedacy. Na szczęście nikt z naszego domu,
             nawet szewc nie. Pomyśleć, że jechałby ktoś, kogo się zna, może przyjaciel…
             No tak, Jakub, miałem rację z tymi zapomogami. Ta stara świnia już wtedy
             pewnie wiedziała!
                – Kto?
                – Rumkowski, rzecz jasna. Myślisz, że nie wiedział? Bądź pewny, że tak.
             Zażądali od niego jakiejś tam ilości ludzi, to im zaproponował tych, z których
             nie ma pożytku. – Goldberg zamilkł nagle, odwrócił się i zaczął przewracać
             we fryzjerskich przyborach Lewina. A potem ciągnął dalej:
                – Ja, Jakub, ja nie wierzę, że się na tym skończy. Czy ty nie powinieneś
             znaleźć sobie jakiejś pewniejszej pracy? Może w przemyśle?            65
   60   61   62   63   64   65   66   67   68   69   70