Page 57 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 57

Henryk leżał, dłuższą chwilę nic nie mówiąc. Słyszała jego ciężki oddech,
             poczuła, że się podniósł.
                – A wszyscy inni – powiedział. – Czy inni też mają do siebie pretensje?
             Nie jesteśmy jedyni, nie tylko my się nie zdecydowaliśmy. A może mi powiesz,
             w jaki sposób mieliśmy wyjechać? Wiesz równie dobrze jak ja, że nie mieliśmy
             pieniędzy. Nie starczyłoby na podróż. Teraz to można udawać mądralę.
                – Pieniądze! – wybuchnęła Klara z pogardą w głosie. – Nic wtedy nie
             znaczyły. Nie zwalaj na pieniądze! Ludzie wyjeżdzali, chociaż ich nie mieli.
             Uratowali siebie i swoich najbliższych. A my tu siedzimy jak szczury w pułapce
             i pożeramy się wzajemnie, bo nie ma jedzenia.
                Henryk odwrócił sie, podciągnął kołdrę. Nie odpowiadał, szukał jakiejś
             ostrej, drapieżnej riposty, chciał nią rzucić w Klarę i dać jej pojąć, że strasznie
             głupio myśli i nigdy go nie rozumiała. Lecz zmęczenie i ciepło łóżka pokonało
             go i już po chwili Klara usłyszała jego spokojny, równomierny oddech.
                Henryk spał.


                                              3

                Paula wychodziła z domu pierwsza. Pracowała w kantynie. O szóstej rano
             wydawała kawę tym, którzy zaczynali jeszcze wcześniej, a potem, koło jede-
             nastej, rozdzielała po talerzu cienkiej, wodnistej zupy. Musiała być w pracy
             przed szóstą, a że droga zabierała co najmniej pół godziny, wychodziła już
             o piątej, kiedy cały dom pogrążony był jeszcze we śnie.
                Tego poranka, kiedy zbliżała się do bramy, jak zwykle z głową owiniętą
             szalem, zatrzymała się zdumiona na ostatnim stopniu schodów. Brama była
             otwarta – czy też w ogóle jej tam nie było? Paula podeszła bliżej, do sklepie-
             na prowadzącego na ulicę, rozejrzała się, nie wierzyła własnym oczom. Nie
             ulegało wątpliwości – ciężkie, drewniane wrota zniknęły. W nocy ktoś je
             wymontował i zabrał, wyjście na ulicę nie było już niczym chronione, zdążyło
             nawet nawiać śniegu.
                Patrzyła na masywne zawiasy, dziwiła się, w jaki sposób udało się komuś
             zabrać taki ciężar i nikogo w domu nie obudzić. Wszyscy spali widocznie
             mocno, strudzeni całodzienną pracą, a zwały śniegu stłumiły hałas.
                Paula spieszyła się, wyszła na ulicę. Lodowaty wiatr wiał w twarz i smagał
             boleśnie. Świeży śnieg chrzęścił pod nogami, iść było trudno. Paula otuliła
             się szalem, tak że tylko oczy i nos pozostały odsłonięte. Oddychała z trudem,   57
   52   53   54   55   56   57   58   59   60   61   62