Page 59 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 59

Dawida Golina znała od niedawna. Był jednym z najstarszych gości w jej
             kantynie, stał zawsze przy okienku, kiedy je otwierała i zaczynała nalewać
             gorzką kawę do wyciągniętych w jej stronę kubków. A potem zostawał
             chwilkę, żeby zamienić z nią kilka obojętnych słów. Myślała jednak nie o tym,
             co Dawid mówił. Jego słowa docierały do niej z trudem, rozmyte w gwarze
             dochodzącym z rozgrzewającego się kawą tłumu. Nie miały zresztą znaczenia.
             Ważny był wyraz jego twarzy i jego spojrzenie, gdy do niej się zwracał. Paula
             poczuła nagle, że tęskni za chwilą, kiedy znowu zobaczy, jak on na nią patrzy
             z tym swoim delikatnym uśmiechem, i kiedy usłyszy:
                – Zimno dzisiaj. Nie marzniesz?
                Dawid chciałby na pewno, żeby kasztan pozostał na swoim miejscu na
             podwórku. Żałowałby, że ma być ścięty. I na pewno by zrozumiał, że tak być
             musi.
                Wspominała z przyjemnością i ciepłem w sercu ich pierwsze spotkanie.
             Lubiła o tym myśleć.
                Dawid był już w kantynie, kiedy podniosła okienko. Zauważyła tę niewinną
             twarz z dużymi, smutnymi oczami, w których dostrzegła jakby zaskoczenie,
             gdy na nią spojrzał. Nic więcej tego dnia się nie zdarzyło. Była jednak pewna,
             że to spojrzenie coś chciało jej powiedzieć, że wyrażało jakąś bliskość. Prze-
             czuwała, że będzie się z nim łatwo rozmawiać i porozumieć. Tego dnia nic
             jednak do siebie nie powiedzieli.
                Spotykali się każdego dnia rano wśród tłumu innych ludzi, wymieniali
             ze sobą kilka słów, lub – gdy tłok był zbyt duży – tylko porozumiewawcze
             spojrzenia. Mówili do siebie po imieniu, lecz nieśmiało i z dystansem. Znali
             swoje adresy, ale Dawid nigdy jej nie odwiedził, nigdy też nie napomknął, że
             chciałby ją spotkać po pracy. Paula wiedziała jednak, że tak będzie, i czekała
             cierpliwie. Nie spieszyło jej się.
                Spotkać się mają dopiero na wiosnę. Nie wcześniej. Nie życzyła sobie
             wcześniejszego spotkania, bo chciała widzieć jego twarz i oczy w pełnym
             słońcu, a nie jak teraz, wśród niewyraźnego półmroku kantyny. I nie będą
             wtedy mieli na sobie tych wszystkich grubych palt, szali i czapek, będą stali
             przy sobie wolni, swobodni, bez nakrycia głowy. Wtedy będą mogli do siebie
             powiedzieć:
                – To jestem ja, to jesteś ty. Poznajesz mnie, kiedy słońce świeci?


                                                                                   59
   54   55   56   57   58   59   60   61   62   63   64