Page 52 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 52

Wczoraj sprzedała swój zaręczynowy pierścionek, dużo za to nie dostała, na
           kolację jednak starczyło.
             Podeszła do wiadra na wodę, było puste. A przecież prosiła wczoraj Henry-
           ka, żeby przyniósł! Chodzenie po wodę było ciężkim i uciążliwym zadaniem,
           na pewno nie było to kobiece zajęcie.
             Najpierw szło się daleko, aż do rogu ulicy. Czekało się potem w długiej
           kolejce, bo to była jedyna pompa w okolicy, a wszyscy przychodzili tu o tej
           samej porze. Rozlana woda zamarzała i tworzyła wokół pompy prawdziwą
           ślizgawkę. Trudno było utrzymać równowagę. Kiedyś upadła, uderzyła się
           i nieomal wybiła sobie zęby. Pompa chodziła bardzo ciężko, a ona tak dużo
           sił nie miała. Jeśli pompowało się zbyt wolno, słyszało się od razu zniecierpli-
           wione głosy, które pytały, jak długo tam jeszcze będzie się marudzić. Wszyscy
           przyszli tu przecież po wodę i spieszyli się.
             Wodę trzeba było oszczędzać, każdą kroplę.
             Jeśli pójdzie po wodę teraz, nie zdąży z kolacją do powrotu męża. Nie
           miała zresztą siły, Henryk musi to zrobić później. Klara zastanawiała się przez
           chwilę, wzięła wiadro i poszła do Lewinów. Ich wiadro było do połowy puste,
           ale Helena zrobiła już kolację i mogła resztę odstąpić.
             Klara była gotowa, nakryła stół i właśnie wkładała do pieca dwa brykiety
           – chciała przecież, żeby mieli ciepło cały wieczór – gdy nadszedł Henryk.
           Spojrzał na żonę niechętnym wzrokiem i zdjął palto. O tym, że stół był
           nakryty, pokój posprzątany i ogrzany, a kolacja gotowa dużo wcześniej niż
           zwykle, nie wspomniał ani słowem.
             Zapomniał… O rocznicy nawet nie pomyślał, a jej przygotowań nie zauwa-
           żył. Klara siedziała bez ruchu, patrzyła, jak Henryk zdejmuje szalik, i czuła,
           jak rośnie w niej gorycz.
             – Możesz się nie rozbierać – powiedziała ostro. – Musisz pójść po wodę.
           Nie było ani kropli w domu, musiałam pożyczyć od Lewinów.
             – No i cóż takiego, nie pali się przecież – odburknął Henryk, rzucając
           jednocześnie czapkę na łóżko. – Dzień się jeszcze nie skończył.
             – Nie, ale nie może być tak jak wczoraj. Ty tylko to odkładasz, a potem
           idziesz spać. Musisz iść teraz.
             – To idź sobie sama. Ja nie mam teraz siły, ciężko haruję. Poza tym głodny
           jestem, kolacja widzę gotowa, wszystko ostygnie.
             Klara poczerwieniała. Wieczór nie zaczął się dobrze. On dostrzegł tyl-
           ko jedzenie, nic innego. Ani porządku w pokoju, ani obrusa, ani nawet
     52    tego, że włożyła bluzkę, którą jej podarował przed rokiem. Była już gotowa
   47   48   49   50   51   52   53   54   55   56   57