Page 172 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 172

poznania. Wokół jej głowy zwieszały się zlepione, brudne strąki włosów, oczy
           miała puste, chodziła jak stara kobieta – powoli, powłócząc nogami. Najgorszy
           był zapach. Klara nie umiała oprzeć się wrażeniu, że Irena pachniała trupem.
           Nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego Henryk stale do tego wracał. Może
           jego samopoczucie poprawiało się przez poniżanie tej kobiety? W każdym
           razie już od dawna nie był taki pewny siebie. Pełna niechęci popatrzyła na
           męża, który nadal siedział i myślał o podwójnych przydziałach Ireny Razer.
           Myślał tylko o tym i marzył, Klara była tego pewna.
             – Jeśli masz iść po wodę – powiedziała ostro – idź teraz. Robi się późno,
           a wiadro puste.
             – Nie, idź dzisiaj sama. Nie czuję się dobrze. Tak mi słabo, że nie dam rady.
           W tej dzisiejszej zupie chyba nic nie było poza brudną wodą. Skąd mam mieć
           siłę, żeby w domu coś zrobić?
             Więc tak to było. Mścił się za to, że zupa się skończyła, że nie miał podwójnej
           porcji. Znała go dobrze, swego męża. Wzięła wiadro i wyszła.
             Była odwilż, cały dzień padał deszcz, stopnie zrobiły się wilgotne
           i śliskie. Klara na nogach miała niezgrabne, za duże drewniaki, poślizgnę-
           ła się na ostatnim schodku, upadła i mocno się potłukła. Uszkodziła rękę
           w przegubie, z bólu zaczęła płakać. Podniosła się, pojękując. Henryk bę-
           dzie jednak musiał przynieść wodę, ona nie da rady. Jedną ręką nie można
           pompować.
             Kiedy otworzyła drzwi, Henryk odsunął się szybko od otwarej spiżarki.
           Zauważyła w jego ręku cienką kromkę chleba, a za jego plecami otwarte
           pudło. Jej pudło. Jak przymurowana stała w drzwiach i patrzyła mu w oczy,
           niespokojne, rozbiegane, obserwowała jego minę, zarazem bezczelną i pełną
           winy. Skruchy nie zauważyła, a tylko żal, że za wcześnie wróciła.
             – Ach tak – rzekła cicho, zamykając jednocześnie drzwi. – Tak się zacho-
           wujesz, kiedy ja wychodzę? Teraz na własne oczy zobaczyłam, w jaki sposób
           mój chleb znika. Nigdy byś się sam nie przyznał. Nie wystarczy, że dzielę chleb
           w twojej obecności i że ty dostajesz zawsze większy kawałek. Nie wystarczy,
           że przechowuję moją część we własnym pudle, żebyś nie mógł się wykręcić
           i zwalić na pomyłkę. Ty po prostu kradniesz mój chleb…
             – Nie kradnę, Klara, nie kradnę. Popatrz, kawałek tylko wziąłem. – Hen-
           ryk wyciągnął rękę, położył kromkę na stole. Jego głos brzmiał pokornie,
           był zakłopotany. – Byłem głodny, twoje pudło stało bliżej, przez pomyłkę
           wziąłem. Chciałem od razu odłożyć, możesz mi wierzyć. To mi się przedtem
    172    nie zdarzało.
   167   168   169   170   171   172   173   174   175   176   177