Page 166 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 166

nie chciała go zresztą o nic pytać, bo sytuację rozumiała, a jego odpowiedź
           zawierałaby słowa, których wolała nie słyszeć.
             Irena czuła, że i z niej samej życie powoli ucieka. Wstawała rano z trudem,
           czekający ją dzień widziała jako przerażającą, beznadziejną mordęgę, jeszcze
           zanim się zaczął: najpierw ta żmudna, wyczerpująca praca, potem uganianie się
           za opałem, o który było coraz trudniej. Cała ta beznadziejna walka o jedzenie,
           chora Roza, której nie umiała pomóc, te stosy brudów walające się po kątach
           mieszkania, a na dodatek nieustający ziąb – wszystko to wpędzało ją w stan
           bezwolnej apatii. Nie miała już sił, gotowa była się poddać. Chciała zostać
           w łóżku, o niczym nie myśleć, nie musieć rozwiązywać problemów, których
           rozwiązać i tak nie można.
             Tego dnia poczuła, że wszystko się w niej załamało. Marzyła o jednym –
           położyć się w śniegu, tak, żeby jej nikt nie zuważył, żeby nikomu nie przyszło
           do głowy jej pomóc, żeby jej wszyscy dali spokój… Nogi niosły ją jednak same
           dalej, jakoś dobrnęła do domu. Powoli i jakby nieobecna weszła na górę,
           otworzyła drzwi, zdjęła plecak.
             Gdy zobaczyła, że Roza narobiła w łóżko i leżała nieruchomo na zabrudzo-
           nym materacu, a później stwierdziła, że kartofle, które właśnie przydźwigała,
           były w większości przegniłą masą, upadła.
             Leżała na podłodze wiele godzin bez ruchu, bezmyślnie wpatrzona w sufit,
           otoczona wieńcem zgniłych kartofli. Nie słyszała jęków dziecka, nie zauważyła,
           że zrobiło się zupełnie ciemno, że w piecu nie było napalone, a w garnku było
           pusto. Jedzenie dziś jej nie obchodziło…
             Sąsiedzi zauważyli, że z Ireną jest źle. Jej twarz bez wyrazu i puste spojrzenie
           zaczęły budzić niepokój i współczucie. Chcieli jakoś jej pomóc, posprzątać
           może albo przeprać, dać Rozie coś czystego do ubrania. Irena odmawiała
           i nikogo nie wpuszczała do mieszkania.
             Helena Lewin weszła jednak tam któregoś dnia, kiedy Ireny nie było
           w domu. Przeraził ją panujący w pokoju nieład i brud. Umyła dziewczynkę,
           ubrała w czystą bieliznę, przełożyła na czysty materac, który przyniosła od
           siebie. Następnego dnia znalazła jednak materac i bieliznę na schodach. Od
           tego dnia Irena zamykała drzwi na klucz, kiedy wychodziła.
             Przestała też rozmawiać z sąsiadami, nie dostrzegała ich, gdy spotykali
           się na schodach, nie odpowiadała, kiedy się do niej zwracali. Wkrótce więc
           zaprzestali swoich wysiłków, bo wszelkie próby nawiązania kontaktu były
           daremne. Żyła teraz w swoim świecie, nie życzyła sobie z nikim go dzielić, nie
    166    chciała niczyjej pomocy. Sąsiedzi kręcili głowami, współczuli przecież Irenie,
   161   162   163   164   165   166   167   168   169   170   171