Page 163 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 163

poręczy, bo tam na dole stali uzbrojeni strażnicy. Szła więc w środku tłumu,
             w nadziei, że zdoła się oprzeć o czyjeś plecy lub ramię i nie upadnie. Udało
             się przejść i tym razem – Irena odetchnęła z ulgą.
                Szła powoli, bo myśl o powrocie do domu nie bardzo ją pociągała. W pracy
             było przynajmniej ciepło, mogła przykryć nogi grubym suknem, kiedy nicowała
             mundury, dostawała też ciepłą zupę. W domu nic już nie było do jedzenia,
             może tylko dwa czy trzy kartofle. Gdyby przynajmniej miała trochę cukru!
                Wracać do domu… Uśmiechnęła się z goryczą, kiedy przechodziła obok
             otoczonych tłumem sprzedawców sacharyny i brykietów. Dom… Nie miała
             domu. Tam, gdzie mieszkała, nie było już ani jednego drewnianego mebla.
             Szczęściem łóżko było metalowe, w przeciwnym razie musiałyby teraz spać
             na podłodze. Dom? To był ciemny, nagi, nieopalony pokój z niezaścielonym
             łóżkiem i brudną pościelą, w której leżała brudna, głodna Roza i czekała na
             nią. Na nią i na jedzenie.
                Jeszcze bardziej zwolniła kroku, siegnęła po portmonetkę, na dnie znalazła
             parę marek. Starczy najwyżej na kilka pastylek sacharyny i kilka brykietów.
                W drodze z pracy przechodziła koło sklepu, który nazywano magazy-
             nem dietetycznym. Tam odbierali swoje przydziały bogaci i ważni ludzie,
             lekarze, różni funkcjonariusze, policjanci. Dostawali więcej, dużo więcej
             niż ona. Im byli ważniejsi, tym więcej dostawali. Głodem nie musieli się
             przejmować. Pewnego razu stanęła w drzwiach sklepu i zajrzała do środka.
             Zobaczyła papierowe torby, w których czekały zapakowane, z góry odwa-
             żone, obfite przydziały. Były tam suchary, margaryna, biała mąka, kasza…
             Dobrze mieli się ci bogaci. Jak zawsze… Szybko wyproszono ją ze sklepu.
             Kierownik spytał, czego sobie życzy, a potem wziął ją pod rękę i wyprowadził
             na ulicę. Nic nie miała tu do roboty – powiedział. To prawda, nic nie miała
             tam do roboty…
                Gdy pomyślała teraz o tych wspaniałościach, zakręciło się jej w głowie.
             Gdyby przynajmniej miała trochę cukru. Wydało jej się, że serce przestaje jej
             bić, słaniała się na nogach. To był już trzeci dzień bez chleba, czwarty bez
             cukru. Jak tu dziwić się Rozie, że nie mogła wstać?
                A może spróbować znowu pożyczyć? Ale od kogo? Pukanie do Rubinsztaj-
             nów było bezcelowe, odkąd wywieziono Sarę. Stara Rubinsztajnowa była
             dobrą kobietą, o Gołdzie tego nie można powiedzieć. Irena próbowała wiele
             razy z nią rozmawiać, zawsze z tym samym rezultatem. U Zajdlów było źle,
             nigdy im racje nie starczały. A Hanna Goldberg już od tygodni przypominała
             jej, że nie oddała pożyczonej mąki.                                   163
   158   159   160   161   162   163   164   165   166   167   168