Page 156 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 156
Najmłodszy z braci, Majer, nie zauważał napięcia, jakie panowało w ich
domu. Nie garnął się ani do swych braci, ani do siostry, zamykał się w sobie,
unikał ich spojrzeń. Gołda słyszała niekiedy, jak w nocy płakał. Delikatny
i bardzo wrażliwy chłopiec od dzieciństwa bardzo był przywiązany do matki.
Odkąd ją zabrano, zmienił się nie do poznania. Gołda z niepokojem śledziła,
jak niknął, chudł, jak coraz bardziej upodabniał się do jej najukochańszego
Józefa. Próbowała podsuwać mu nieco więcej jedzenia, podawać mu grubsze
kromki chleba. Wszystkie uczucia, całą miłość, do jakiej była jeszcze zdolna,
kierowała teraz na Majera.
Kiedy zauważyła, że mimo jej wysiłków jego twarz stawała się coraz mniejsza
i bledsza, a bracia coraz bardziej ukrywali się za swoimi modlitwami, podjęła
decyzję. Musi zrobić wszystko, co w jej mocy, by uchronić Majera od choroby.
Nie może dopuścić, żeby i on poszedł tą samą drogą co Józef, Szmul i Jehudi.
Musi dożyć do wyzwolenia! Był dla niej teraz jedyną wartością w życiu, dla
niego gotowa była podjąć walkę z pozostałymi braćmi.
2
Gołdzie spieszyło się tego dnia do domu bardziej niż zwykle. Szła, ślizgając
się i utykając co chwilę w głębokim śniegu, kuśtykała niepewnie w drewnia-
kach, które kiedyś należały do Szmula i były na nią za duże. Nie przejmowała
się tym jednak, była zdenerwowana i podekscytowana, nie czuła zimna sma-
gającego jej wychudłe policzki. W jednym ręku trzymała małą paczkę, drugą
ocierała od czasu do czasu cieknącą z nosa krew.
Późnym popołudniem usłyszała, że przywieziono mięso, pospieszyła
więc, żeby zająć dobre miejsce w kolejce. Wpadła w panikę, gdy okazało się, że
mięsa starczy tylko dla połowy wszystkich czekających, że dla niej na pewno
zabraknie. W zamieszaniu, jakie powstało przy wejściu do sklepu, udało jej
się przecisnąć przed innych i jako jedna z ostatnich swoją porcję dostała. To
był prawdziwy cud – na zewnątrz trwał zamęt i bijatyka, ona zaś była przy
ladzie prawie sama. Policja nie odchodziła od wejścia, wpuszczała do środka
po jednej osobie, próbując zapobiec, by sklepu nie wzięto szturmem.
Nie obchodziło jej teraz krwawienie z nosa ani to, że ją ze wszystkich stron
popychano. Trzymała w ręku ich rodzinny przydział, kawał owiniętej w po-
krwawioną szmatę koniny, której słodkawy, surowy zapach wyraźnie czuła.
156 Nie zamierzała zamienić mięsa na mąkę czy cukier. Tym razem przyrządzi coś