Page 155 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 155

Rozdział siedemnasty













                                              1

             Gołda Stern i jej bracia byli nadal w stanie szoku wywołanego przeżyciami
             ostatnich miesięcy. Obraz matki stojącej pod szpitalem ze skamieniałą twa-
             rzą, z oczami wpatrzonymi w okna, za którymi już nie było Nisana, wrył się
             w ich pamięć. Nie mogli zapomnieć jej mądrego spojrzenia, godnej postawy
             i spokoju, gdy ją wyprowadzano z domu.
                W domu Rubinsztajnów nie pokazywano otwarcie swoich uczuć, nie odkry-
             wano swojego cierpienia przed innymi. Póki była z nimi matka, póty każdego
             piątku błogosławiła wyciągniętymi rękami zapalone świece, żyli wciąż w poczuciu
             ciepłej, rodzinnej wspólnoty, którą spokój szabasowych wieczorów podkreślał
             i utrwalał. Byli zawsze wspólnotą, to stanowiło ich siłę. Los ciężko ich doświad-
             czał i próbował ugiąć, lecz nie złamał ich nigdy. Ich niewzruszona wiara, a także
             postawa matki, nieugiętej w obliczu wszelkich przeciwności, dawała im ochronę
             przed światem. Ochronę tak silną, że Gołda czuła się zmuszona ukrywać swoje
             gorzkie myśli, dusiła w sobie wątpliwości i bunt. Jedno spojrzenie matki, za któ-
             rym krył się cały jej oczywisty autorytet, wystarczało – słowa zamierały… Teraz,
             gdy jej już z nimi nie było i łączące ich więzi pękły, Abram, Lejb i Izaak stworzyli
             wspólnotę i byli względem Gołdy podejrzliwi, czuła to wyraźnie. Z pewnym
             zdziwieniem zauważyła, że postępują i reagują na wszystko w jednakowy sposób,
             tak jakby byli jedną osobą. Czuła się wobec nich jak ktoś obcy. Nie mieli sobie
             nic do powiedzenia z wyjątkiem kilku słów, które wymieniali z okazji szabasu,
             kiedy to Gołda, zastępując matkę, błogosławiła świece.
                Kiedyś ręce matki potrafiły przemienić codzienność w święto, a troski
             w poczucie spokoju. W nerwowych rękach Gołdy cała uroczystość przybie-
             rała charakter mechanicznego, bezdusznego rytuału, pozbawionego piękna
             i skupienia. Migocące świece nie rozganiały cieni gromadzących się wokół
             stołu, nie przynosiły ukojenia i pociechy.                            155
   150   151   152   153   154   155   156   157   158   159   160