Page 133 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 133

– Ba, gdybym mógł! Ale mnie się wydaje, że wszyscy śmieją się za moimi
             plecami, a dzieciaki z okolicy pokazują mnie palcami: „Patrz, tam idzie taki,
             co lubi się kąpać w gównie”. Czuję ten smród wokół siebie, nie mogę przestać
             o tym myśleć.
                Henryk siedział przez chwilę w milczeniu, a potem ciągnął dalej:
                – Niech mi pan powie, dlaczego to właśnie mnie wszystko się przytrafia?
             Wpadam do dołu kloacznego, w domu mam podłą jedzę, która nie zostawia
             mnie w spokoju i stale na mnie zrzędzi. Co ja takiego zrobiłem, że mnie los
             tak pokarał? A teraz na domiar złego łysieję.
                – Tak? Nie zauważyłem. – Lewin wyrównał maszynką fryzurę Henryka,
             uczesał jego jasne, od dawna niemyte włosy, przetarł szczotką ramiona i szyję.
             – Włosy ma pan gęste, nie musi się pan bać.
                Jakub rozumiał, że Zajdel nie szukał u niego zrozumienia i współczucia,
             chciał, by mu powiedziano, iż wszystko jest inaczej, niż mówi. Jego próżność
             i poczucie własnej wartości doznały poważnego uszczerbku tego pamiętnego
             wieczoru przed kilku tygodniami. Nic gorszego nie mogło go spotkać niż to,
             że sąsiedzi naigrywali się z niego za jego plecami, że w ich oczach stał się figurą
             budzącą śmiech. Kiedy skarżył się, że nie może się pozbyć złego zapachu, ocze-
             kiwał, iż Lewin powie – „nie, nic nie czuć”. A wieczorne awantury z żoną to
             była wyłącznie jej wina, on był po prostu niezrozumianym mężem. Nie życzył
             sobie żadnych kłótni, to ona nie dawała mu spokoju, musiał się więc bronić.
                Ta ostatnia uwaga o łysinie to było rzeczywiście szyte grubymi nićmi.
             Henryk włosów nie tracił, miał nadal bujną czuprynę, z której mógł być
             dumny. Gdyby głowę umył, mógłby mieć piękną fryzurę, bo włosy układały
             mu się same w fale. Potrzebował wyraźnie usłyszeć pochwałę od fachowca,
             choć samemu fachowcowi włosy rzedły i siwiały na skroniach.
                Lewin nie miał nic naprzeciw, żeby podbudować jego nadszarpniętą
             wiarę w siebie. Uśmiechnął się, kiedy zauważył w lustrze badawcze spojrzenie
             Henryka. Młody człowiek odczuwał prawdopodobnie satysfakcję na widok
             postępującej łysiny swego fryzjera. Jakuba bawiła ta próba ukrywania głodu
             i poniżenia przez strojenie się w młodzieńcze piórka i wzywanie na pomoc
             dowodów męskości – grubych, gęstych jak dywan włosów.
                Lewin starannie oczyścił palto Henryka, a kiedy jego klient wstał z fotela,
             zaczął go pocieszać.
                – Gwarantuję panu, że takie włosy, jak pan ma, nie wypadają. Skłonności
             do łysienia pokazują się zwykle wcześnie. Ile pan ma lat, trzydzieści, trzydzieści
             dwa? To byłoby już widać od dobrych pięciu lat. Proszę spojrzeć na mnie,     133
   128   129   130   131   132   133   134   135   136   137   138