Page 125 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 125

Mojsze ustawił je przy ścianie, podniósł siekierę, tym razem dwoma rękami,
             przygotował się do następnego uderzenia.
                Nic z tego.
                Pod wpływem uderzenia krzesło poleciało aż do okna, ale pozostało całe.
             Mojsze stracił równowagę i uderzył się o kant stołu. Oparty o mebel, próbował
             przez kilka minut zebrać siły i uspokoić serce, które biło tak mocno, jakby
             miało zaraz wyskoczyć z piersi. Przycisnął ręce mocno do ciała. Więc nie
             będzie już w stanie zorganizować sobie opału?
                Jedyne, za czym teraz tęsknił, jedyne, czego od świata chciał, to ogrzać ręce
             przy ciepłym piecu i napić się ciepłej wody. Czyżby żądał za dużo?
                Znów uchwycił trzonek siekiery, znów próbował, raz po razie. Porobił
             tylko na pięknym krześle pełno rys i drzazg, o które się poranił. Nic nie
             zdziała. Walka była beznadziejna, musiał się poddać i porzucić marzenia
             o ogniu i gorącej wodzie.
                Przez moment kusiła go myśl, żeby poprosić o pomoc sąsiada, zapukać do
             Goldbergów albo Lewinów, lecz droga do drzwi wydawała mu się tak długa,
             ciemności w sieni tak przerażające, on sam zaś tak roztrzęsiony i słaby, że
             zrezygnował. Zesztywniałymi palcami osuszył łzy, które ziębiły mu policzki
             i zasłaniały oczy. Nic więcej zrobić nie mógł…
                Postanowił się położyć. Zdjął tylko drewniaki. Koło łóżka trzymał zawsze
             pudło z pieczywem, bo miał zwyczaj żuć chleb, gdy budził się w nocy. Teraz
             postawił je na poduszce, żeby nie musieć wyciągać rąk spod kołdry. Czuł się
             wprawdzie głodny, lecz jeszcze bardziej zmarznięty, postanowił poczekać
             z jedzeniem, aż ręce choć trochę się rozgrzeją. Odłamie sobie kawałek chleba,
             zanim zaśnie.
                Leżał długo, z głową pod kołdrą, lecz ulga nie nadchodziła. Oczy i usta
             miał zaciśnięte, próbował rozpaczliwie walczyć z uczuciem trwogi, która go
             owładnęła. Bał się. Każda, najmniejsza nawet komórka jego starego, drżą-
             cego ciała wypełniona była strachem. Chciał wołać o pomoc, lecz nie mógł
             wydobyć z siebie głosu.
                Jakby w ostatniej próbie znalezienia pociechy, wyciągnął rękę w stronę
             pudełka, którego kantu dotykał policzkiem. Nagle poczuł odprężenie. Zim-
             no było mniej dokuczliwe, ciało stało się ociężałe, wypełnione spokojem.
             Nachodziła go senność i Mojsze z westchnieniem rezygnacji, lecz także ulgi,
             pozwolił jej nad sobą zapanować. Sen to było dobrodziejstwo, to było życie.
             Sen wzmacniał i grzał. Dla starego Mojsze, który czuł się tak bardzo zmęczony,
             był to powrót do domu, odpoczynek…                                    125
   120   121   122   123   124   125   126   127   128   129   130