Page 118 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 118
Światło zgasło. Klara odsunęła się na skraj łóżka, a Henryk położył się
i przyciągnął kołdrę do siebie. Tak było zawsze – on wyraźnie zapominał, że
kołdra była wąska, a starczyć miała na dwoje. Ze złością trzymała swoją część,
lecz poczuła, że Henryk przybrał już normalną pozycję do spania, i odprężyła
się. Zaczęła także być senna, swędzenie nóg ustępowało. Chciała właśnie
ułożyć się wygodniej, kiedy nagle zamarła.
Mąż nadal leżał koło niej, ale z kubła dochodziły odgłosy lejącej się wody,
a Henryk manipulował czymś pod kołdrą.
– Co ty robisz? – Klara podniosła się i potrząsnęła nim za ramię.
Głos Henryka brzmiał triumfalnie, kiedy odpowiedział w ciemności:
– Zaskoczyłem cię, co? To mój wynalazek. Gumowy wąż. Działa bez
zarzutu.
Poczuła, jak trącił ją łokciem.
– Przyznaj, że dobrze to wymyśliłem – powiedział wesoło. – Nie muszę już
po nocach biegać do kubła. Wyciągam rękę, biorę wąż i gotowe. Odkładam go
potem, czeka tam sobie do następnej okazji. Zobaczysz, fajnie będzie, kiedy
przyjdą prawdziwe mrozy.
Klara nie mogła przez dłuższą chwilę wydobyć słowa. Czuła wstręt do
Henryka. Młody, zdrowy mężczyzna leżał pod wspólną kołdrą i załatwiał
swoje potrzeby. Ze złości napłynęły jej łzy do oczu.
– Ty świntuchu, przebrzydły świntuchu.
– O co ci chodzi? – odpowiedział Henryk nienawistnie. – Od kiedy jesteś
taka wrażliwa?
– Nie jestem wrażliwa, ale to przekracza ludzką przyzwoitość. Słyszysz?
– Też mi tam, ludzka przyzwoitość. – Zajdel roześmiał się. – Próżne gadanie.
Wielkie słowa. Przyznaj, jak jest. Jesteś zazdrosna, tak cholernie zazdrosna, że
iskry wokół ciebie trzaskają. Myślisz, że cię nie znam? Też chciałabyś uniknąć
tego latania po nocach, ale budowę masz inną, nie tak wygodną, jak my. Nie
będziesz mogła mojego wynalazku używać, to dlatego jesteś zła.
Klara nie odpowiadała. Odwróciła się do niego plecami i próbowała się
uspokoić, choć jej wzburzenie nie miało granic. Brzydziła się nim, najchętniej
wyrzuciłaby go z łóżka. Lecz kiedy po chwili usłyszała jego spokojny oddech
i zrozumiała, że usnął, oparła głowę na rękach i zaczęła się zastanawiać.
Musiała przyznać, że jej oburzenie było może nieproporcjonalnie wielkie,
w gruncie rzeczy chodziło tu przecież o bagatelę. Doszła do wniosku, że rozu-
mie Henryka. Nikt nie lubił wstawać i latać nocą po wyziębionym mieszka-
118 niu. A on znalazł sprytny sposób, żeby sprawę ułatwić. Spryt był konieczny,