Page 117 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 117

zwinął przewód, rzucił ostatnie ironiczne spojrzenie na żonę i usiadł przy
             oknie. Czekał na zupę.
                Klara posprzątała bałagan zostawiony przez męża i postawiła na stole
             dwa talerze. Od czasu do czasu patrzyła z goryczą na Henryka, który siedział
             sobie spokojnie i wyglądał na ulicę. Zastanawiała się, czy długo jeszcze potrafi
             wytrwać z jego bezwzględnym egoizmem i całkowitą obojętnością wobec
             domowych obowiązków, które ona z takim wysiłkiem próbowała wypełniać.
                Co oni mieli teraz ze sobą wspólnego? Nic, poza tym, że żyli pod tym
             samym dachem i spali w tym samym łóżku, bo mieli tylko jedno. Jedynym
             pożytkiem i radością, które z siebie mieli, było to wspólne łóżko zimową
             porą, bo razem je rozgrzewali swoimi ciałami, inna rzecz, że ciepło wy-
             twarzało się bez udziału ich woli i wynikało z tego, że było ciasno. Ciało
             męża, które niekiedy czuła tuż koło siebie, nie budziło u niej żadnych uczuć.
             Wiedziała, że to samo dotyczyło także Henryka – zapomnieli już, że byli
             kobietą i mężczyzną.
                Jej mąż nie potrzebował swojej kobiety, a ona kobietą od dawna już się
             nie czuła. Nie żyli już ze sobą jak mąż z żoną, nawet nie jak towarzysze czy
             przyjaciele. Jej comiesięczne niewygody całkowicie ustały, zanim przyniosły
             owoc. Dziecko, o którym z początku marzyli, którego kiedyś pragnęli, nigdy
             się już nie pojawi, jej ciało przestało być płodne.
                To, co ich nadal łączyło, to uczucie obopólnego rozczarowania i świadomość
             narastającej nienawiści. Nie umieli się jej przeciwstawić, ale nie byli w stanie od
             siebie odejść. Ochota, by męża objąć, przytulić się do niego, dawno zniknęła.
             Cóż oni z siebie mieli? Klara nie umiała na to pytanie odpowiedzieć, czuła
             się tylko zmęczona i zawiedziona.
                Z uczuciem całkowitej beznadziejności wzruszyła ramionami i odwróciła
             się w stronę kuchni. Zupa była gotowa, zdjęła ją szybko z fajerki i postawiła
             tam garnek z wodą na zmywanie. Trzeba było wykorzystać resztki żaru.
             Nie starczy go na pewno, żeby wodę porządnie zagrzać, ale i letnia się nada.
             W zupie nie było śladu tłuszczu, więc zmywanie nie stanowiło problemu,
             talerze i łyżki wystarczyło tylko przepłukać.
                Przez moment siedzieli w milczeniu, czekając, aż kuchnia całkiem wystygnie,
             a potem Klara rozebrała się i wślizgnęła pod kołdrę. Słyszała, jak Henryk coś
             majsterkował i przysunął kubeł bliżej łóżka, lecz nie bardzo ją to obchodziło.
                Jej stopy, które odmroziła zeszłej zimy, były spuchnięte, paliły ją i swędziły.
             Czuła w palcach u nóg jednocześnie i chłód, i gorąco. Próbowała je rozmaso-
             wać, to dawało pewną ulgę.                                            117
   112   113   114   115   116   117   118   119   120   121   122